sobota, 23 stycznia 2010

Kim jestem? A jeśli już to na ile? Podróż filozoficzna - Richard David Precht

"To Błyskotliwe i frapujące zaproszenie do tego, aby zamyślić się nad fascynującą przygodą, jaką jest życie, i jej możliwościami" - czytamy na okładce. Prawdę powiedziawszy, z filozofią w dosłownym tego słowa znaczeniu miałam ostatni raz do czynienia podczas egzaminu na studiach - zdałam go oczywiście i na szczęście - i jako że nigdy nie był to mój "konik", pożegnałam się z nią bez wielkiego żalu. Aż tu kilka tygodni temu dostałam tę książkę z Wydawnictwa - przeczytałam, co we wstępie i na okładce chciano przekazać czytelnikowi - czyli mnie - i odłożyłam na półkę, z mocnym postanowieniem sięgnięcia po nią niebawem. I pewnie na mocnych postanowieniach by się skończyło, gdyby nie moja bezsenność w ostatnich dniach. Z "wydawniczej" półki już prawie wszystko zniknęło, "ostał mi się jeno Precht". Raz kozie śmierć, pomyślałam i zaczęłam czytać. Książka okazała się przysłowiowym strzałem w "10", bo moje ostatnie trudności ze spaniem mają podłoże emocjonalno - egzystencjalne: zdrowie mojego taty bardzo się posypało w ostatnim czasie, w efekcie czego znalazł się w szpitalu, siłą rzeczy więc wszystkie moje myśli krążą wokół zagadnień związanych z życiem i sensem życia oraz temu podobnych. Normalnie pomaga herbatka z melisy, kilka stron książki i już chrapię... A ostatnio nic - czytam i czytam - zeby nie zwariować od myślenia...

Książka Prechta jest rzeczywiście "podróżą filozoficzną" przez życie - podróżujemy na wielu płaszczyznach w głąb samych siebie - a w trakcie tej podróży autor zapoznaje nas z podstawowymi zagadnieniami egzystencji człowieka i udziela odpowiedzi na najbardziej frapujące pytania, np. czym jest prawda, pamięć, język, uczucia? Skąd wiem, kim jestem? Czym jest miłość? Czy potrzebni nam są inni ludzie i dlaczego powinniśmy i czy opłaca się być dobrymi? Czy życie ma sens? To tylko niektóre zagadnienia, które autor porusza w swojej pracy, a jest ona nie tyle obszerna i "naukowa", co baaaardzo przystępna - Precht wykorzystuje w niej również najnowsze osiągnięcia z takich dziedzin nauki jak biologia i psychologia, a wszystko to łączy ze sobą tak umiejętnie, że każdy znajdzie w "Kim jestem?..." coś dla siebie: i ten, kto w dziedzinie filozofii dopiero raczkuje, i ten, kto z lubością oddaje się umiłowaniu mądrości od dawna i o filozofii jako takiej jakieś pojęcie ma. Do tego wszystkiego autor sam zmusza czytelnika do zastanawiania się, do zadawania pytań, ba! liczy się z tym, że nie wszyscy zgodzą się z jego uzasadnieniami. Ale o to przecież też w filozofii chodzi - o dyskusję, o próby znalezienia odpowiedzi na filozoficzne kwestie związane z życiem. I to się Prechtowi udało - jego książka daje bowiem " wszechstronny przegląd różnych dyscyplin, w niezrównany sposób pomagając zorientować się w bezkresnej krainie naszej wiedzy o człowieku".
Autor: Richard David Precht
Wydawca: Zysk i S-ka
Numer Wydanie: I
Tłumaczenie: Łoziński Jerzy

czwartek, 21 stycznia 2010

„Życie polskie w XIX wieku” - Stanisław Wasylewski

„Życie polskie w XIX wieku” to po „Sensacjach z dawnych lat” kolejna perełka, rarytas literacko – historyczny, który wzięłam na swój czytelniczy warsztat w ostatnim czasie. Im więcej takich książek wpada mi w ręce, tym bardziej ogarnia mnie zadowolenie, ba! - powiedziałabym nawet, że wielkie zadowolenie, bo moje umiłowanie historii nie zawsze idzie w parze z rzetelną wiedzą w tej materii, a dzięki takim publikacjom, jak „Życie polskie w XIX wieku” Wasylewskiego mogę te moje luki w wiedzy pouzupełniać w sposób - powiedziałabym – baaaardzo interesujący i jeszcze bardziej przyjemny. Autor, Stanisław Wasylewski (1885-1953), był bardzo znanym i popularnym pisarzem historycznym w mojej ukochanej międzywojennej Polsce, publicystą oraz utalentowanym popularyzatorem historii. Jego sposób pisania był bardzo barwny (dzięki czemu zaskarbił sobie sympatię ogromnej rzeszy czytelników), oparty często na anegdotach, ciekawostkach i intrygujących faktach z tamtego okresu; w swojej literackiej spuściźnie pozostawił kilkanaście książek oraz setki felietonów i artykułów w gazetach. „Życie polskie w XIX wieku" gotowe było w swej podstawowej formie już w 1936 r., ale drukiem ukazało się dopiero w 1962 – przygotowane i ostatecznie dokończone przez Zbigniewa Jabłońskiego - edytora wielu pamiętników i wybitnego znawcy dziejów kultury (uzupełnieniami i redakcją zajmował się Wasylewski aż do końca, ale pozostawił swoje dzieło niedokończone, ukazało ono się bowiem blisko 10 lat po jego śmierci) – i jest efektem wieloletnich badań historycznych nad dziejami kultury i obyczajów w Polsce XIX wieku. Książka składa się z 25 rozdziałów – w każdym zostało przedstawione życie przede wszystkim błękitnych snobów (jak określał polską arystokrację), od ubiorów i biżuterii począwszy, poprzez umeblowanie i urządzenie dworków i pałaców, przez bale, rauty i przyjęcia, zwyczaje dotyczące żywienia, korespondencji, życia towarzyskiego i podróży na wyścigach konnych i umiłowaniu koni w ogóle skończywszy. Wasylewski pisze nie tylko o życiu codziennym, ale również o sprawach politycznych, gospodarczych, zajmuje się też literaturą, muzyką, teatrem - sztuką w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu. I mimo dość pokaźnych rozmiarów (książka liczy sobie 612 stron), czyta się ją dość szybko – ogromną zasługą jest tutaj styl autora, który nie podaje czytelnikowi tylko i wyłącznie suchych faktów, a raczej snuje bardzo ciekawą opowieść, jak wytrawny gawędziarz okraszając swoje opowieści co i rusz pikantnymi szczegółami.



"Myślałem o takiej książce od lat. Bobrując w dokumentach i pamiętnikach, przebiegałem pod kątem życia obyczajowego rozliczne, odległe od siebie dziedziny historii politycznej, polonistyki, historii sztuki, krajoznawstwa. Ciekawiły mnie sprawy zazwyczaj nie intersujące naukowców naszych. Historia kultury obyczajowej traktowana jest u nas z lekceważeniem, spychana na ostatni plan, niegodna zainteresowań szanującego się badacza dziejów. Nie ma swych adeptów i znawców, tym mniej metodyków. Miewaliśmy i mamy dziś zankomitych mniej i więcej syntetyków naszej kultury - brak nam fachowych zanwców realiów jej obyczajów. Pod tym względem zasługujemy zaiste na miano Francuzów Północy" ["Od autora" str. 15]


Wasylewskiemu zarzucano swego czasu niekonsekwencję, mnóstwo nieścisłości, swobodne podejście do faktów i dat, a to z kolei dyskredytowało go w oczach historyków. Jego karierę zniszczyła wojna, którą spędził we Lwowie, gdzie po pisywał w „Czerwonym Sztandarze", „Nowych Widnokręgach", współpracował z teatrem i radiem (wówczas, gdy miasto zajęte było przez czerwonoarmistów). Zresztą w tym czasie czyniło tak wielu polskich pisarzy i artystów, którym przyszło w tym mieście spędzać czasy zawieruchy wojennej. W 1941 r. Lwów znalazł się jednak w rękach niemieckich i Wasylewski zgodził się współpracować z „Gazetą Lwowską", niemieckim organem prasowym na dystrykt Galizien. Twierdził później, że uczynił to za wiedzą i zgodą podziemnej Armii Krajowej. Gdy jednak po zakończeniu II wojny światowej został oskarżony o kolaborację z Niemcami , to choć sąd go uniewinnił, wycofał się całkowicie z życia towarzyskiego i literackiego. "Schorowany i złamany moralnie" - jak pisze prof. Sławomir Nicieja zamieszkał w Opolu. Pod pseudonimem Tadeusz Szafraniec publikował we wrocławskim "Słowie Polskim"


Niniejszy tom "Życia polskiego w XIX wieku" przygotował do obecnej edycji prof. Janusz Tazbir, opatrując go bardzo interesującą przedmową, natomiast Wydawca zamieścił też obszerne posłowie autorstwa prof. Stanisława Sławomira Nicieji („Casus Stanisława Wasylewskiego"). Muszę jeszcze zaznaczyć - a jest to dla mnie bardzo ważny aspekt - że książka jest przepięknie wydana - twarda oprawa z obwolutą w kwiatowy deseń.
165 x 235 MM
612 STRON
OPRAWA twarda z obwolutą
ISBN 978-83-244-0061-4
ROK WYDANIA 2008

Morderca bez twarzy - Henning Mankell

Dzisiaj będzie krótko, bo ileż można ciągle samych dobrych rzeczy pisać o Mankellu i jego książkach? Ileż można zachwycać się stylem powieści, surowością skańskich krajobrazów i zwyczajnym ludzkim policjantem - wzbudzającym sympatię, bo kocha swoją pracę, z córką nie może się dogadać, żona go zostawiła, pija za dużo kawy, niezdrowo się odżywia, tu go zaboli, tam mu strzyknie, generalnie to lubi sobie pociągnąć dobrego "łyskacza", miewa sny erotyczne z pewną Murzynką w roli głównej i czasami nie starcza mu do 1-go. Tak więc krótko: przeczytałam wreszcie pierwszą część serii kryminałów o Kurcie Wallanderze - ale w moim czytaniu Mankella to już czwarta książka - i jakkolwiek zachwycona nie jestem, na kolana mnie nie rzuciła, to szczerze muszę przyznać, że podobało mi się - jak zwykle takie poprowadzenie akcji, że podczas czytania ma się wrażenie, jakby samemu było się członkiem ekpiy śledczej. W książkach Mankella ujmuje mnie przede wszystkim to, że nie ma w nich tego całego "amerykańskiego" przeładowania - żadnych superakcji, żadnych superbohaterów - wszystkowiedzących i najprzystojniejszych na świecie mięśniaków, są za to policjanci z krwi i kości - odczuwający strach, ból albo zimno, mający problem z hazardem (jeden np. namiętnie gra na wyścigach konnych) albo łapówkarstwem (ktoś np. sprzedaje tajne informacje do mediów).
I mimo tego, że tu i ówdzie można spotkać głosy i opinie na "nie" (a np. że to bardziej powieść socjologiczna a nie kryminalna, że dialogi do niczego, że tłumaczenie do d...) - to ja z czystym sumieniem polecam tym wszystkim, którzy jeszcze nie przeczytali - sięgnijcie i przekonajcie się sami - i albo Mankella pokochacie na zawsze (wtedy jest to miłość - powiedzmy - na dobre i na złe, bezkrytyczna i wybaczjąca wszystkie niedociągnięcia), albo będzie to Wasz pierwszy i ostatni raz z Mankellem. Oby to było to pierwsze - czego Wam z całego serca życzę...

czwartek, 7 stycznia 2010

Mój język prywatny - Jerzy Bralczyk

Profesor Bralczyk to jeden z tych nielicznych facetów, których nie tylko podziwiam, ale darzę ogromną sympatią - po moim mężu, Kurcie Wallanderze i boskim Nicholasie Cage'u. Kolejność tych panów nie ma znaczenia, zresztą zmienia się ona w zależności od chwilowych upodobań. A obecnie profesor bije u mnie wszelkie rekordy popularności. Jego "Mój język prywatny" przeczytałam już kilka tygodni temu, a do dziś noszę w torebce i co i rusz po nią sięgam - w korku, w kolejce w banku, w poczekalni u lekarza i śmieję się w głos - wzbudzając tym ogólne zdziwienie, a może sympatię (dzięki Bogu dotychczas nikt nie popatrzył na mnie z politowaniem). To kolejna "perłka" w naszym domu do głośnego podczytywania i kolejna do czytania "dowolnego" - na chybił - trafił: gdzie otworzysz, tam możesz czytać. Coś mi się wydaje, że jak tak dalej pójdzie, to szanowny małżonek niebawem chyba zacznie czytać, bo już polubił, gdy mu co smaczniejsze "kąski" podczytuję na głos (a że nie czyta, to o tym już kilka wtajemniczonych osób wie) - biedny, nawet się nie spodziewa, że niedawno ukartowałam "PERFIDNY PLAN ZROBIENIA Z NIEGO MOLA KSIĄŻKOWEGO" i powoli, aczkolwiek skutecznie wprowadzam go w życie...
"Mój język prywatny" to zbiór krótkich i z ogromną lekkością pióra napisanych felietonów językoznawczych na temat wybranych słów czy fraz z naszego języka polskiego. Można przy ich lekturze nie tylko dobrze się bawić (ba! pękać ze śmiechu), ale jednocześnie dowiadywać się bardzo ciekawych rzeczy z dziedziny lingwistyki (prawda, że pięknie brzmi?) Felietony są z reguły na około półtora strony długie (a w zasadzie krótkie), zawsze z króciótkim wstępem autora - jeśli do tej pory nie czytaliście niczego z językoznawstwa, bo "nudne, zawiłe i zupełnie nie-moje-klocki" to "Mój język prywatny" to z całą pewnością zmieni - jeszcze nikt tak ciekawie nie opowiadał o językoznawczych aspektach naszego ojczystego języka.


Wybór słów, o których profesor nam opowiada, jest bardzo różny - są w tym "Słowniku autobiograficznym" (bo taki podtytuł nosi książka) nie tylko słowa współczesne, często używane, ale i takie, które z użycia już wyszły albo rzadko nam się zdarza, aby ktoś ich używał - niemnmiej jednak warto o nich poczytać. Słowa od "absolutnie" po "żeby" poprzez "chciałbym", "los" i "seks". naprawdę warto poczytać, zwłaszcza to, co na ten temat ma do powiedzenia profesor Bralczyk - świetny gawędziarz i bardzo spostrzegawczy obserwator naszej językowej rzeczywistości - bawi się słowami, dowcipkuje, stroi sobie zarty. Wspaniała lektura, zabawa przednia - a na zachętę krótki fragment - felieton o słowie "cóż". Ja osobiście uwielbiam w tym felietonie ten fragmencik o tej subtelnej różnicy pomiędzy "co" a "cóż". Rewelacja!


Chciałabym jeszcze tylko tak na marginesie, ze ksiązkę profesora Bralczyka dostałam od mojej Najstarszej Licealistki na Mikołaja - z autografem autora - w zasadzie to sam autograf, bo ksiązkę juz miałam. Tak się złożyło, ze na początku grudnia jej szkoła oragnizowała wyjazd do Poznania na wykłady profesora, a ze dziecię moje po mnie humanistyczne pasje odziedziczyło, więc na wspomnianą wycieczkę pojechało. Wróciła z egzemparzem ksiązki podpisanej dla mnie i ze słowami: "Mamuś, pan profesor bardzo się ucieszył, bo wszyscy po autograf lecieli z kartkami z zeszytu, tylko ja miałam ksiązkę. I pytał, czy czytałam. No to odpowiedziałam, ze rewelacyjna, a najbardziej to podobał mi się felieton o "w ogóle" - ucieszył się jeszcze bardziej i tak szczerze roześmiał". Kochana ta moja Najstarsza:-)


Zapraszam do lektury!


Bezradność to miły stan. Mogę z czystym sumieniem dawać jej wyraz. Nic nie
poradzę, więc nie muszę się przejmować. Żona moją bezradność nazywa
wyuczoną.
Może i tak jest, ale cóż z tego!

Cóż


No cóż, „cóż” to czasem tylko bardziej eleganckie, trochę wyszukane „co”. Zamiast: „cóż, polewki dziś nie dacie?” mogę niby zapytać: „co, polewki dziś nie dacie?”. Ale pewnie wtedy mógłbym dłużej na czczo czekać. A zamiast „cóż u czarta za szaleństwo?” albo „cóż to, dżumę w zamku macie?” mógłbym wprawdzie pytać „co u czarta za szaleństwo?”. I „co to, dżumę w zamku macie, czy co?”.



Ale cóż... lepiej jednak „cóż”.


Kiedy pytam, chcę odpowiedzi. Ale takiej, która mi odpowiada. Cóż z tego, że ktoś odpowie, kiedy to nie będzie to? Na „co” możesz odpowiedzieć, jak chcesz. A na „cóż”? A to już bardziej, jak ja chcę.


W "cóż" jest trochę dystansu, trochę wyniosłości. A czasem w ogóle oddala się od prostackiego „co?”. W „co to?” mam zwyczajne pytanie niezorientowanego, w „cóż to?” eleganckie zdziwienie zorientowanego lepiej. Cóż stąd, że różnica mała, że to „-ż” to tylko wzmacniająca partykuła? Spróbuj tak zapytać przez „co”: „co stąd?”. Brrr.


I cóż Ty na to? (jestem grzeczny: gdybym zapytał: "co Ty na to?” tak grzeczny bym nie był).„No dobrze, może nawet tak jest” - powiesz - „i co z tego?”. Wtedy zrobi mi się trochę przykro, bo się starałem, a tu nic. A jak zapytasz „cóż z tego?”, poznam, że mogę się postarać jeszcze. Cóż mi, że na razie nie rozumiesz. Dogadamy się. A jak się nie dogadamy, to mam ładny sposób wyrażenia łagodnej rezygnacji. Powiem: „no cóż...” Nawet nie zapytam.

No cóż, to tylko słówko...
Autor: Jerzy Bralczyk
Wydawnictwo:Iskry , Kwiecień 2004
ISBN:83-207-1754-X
Liczba stron:344
Wymiary:120 x 190 mm

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Bajkoterapia, czyli dla małych i dużych o tym, jak bajki mogą pomagać

"Bajkoterapia..." to książka, po którą powinien sięgnąć każdy szanujący się rodzic kochający swojej dziecko i świadmy tej swojej miłości. Dlaczego oraz co będziecie mogli w niej znaleźć, wyjaśniam tu
Wiele lat temu czytałam moim córkom bajki terapeutyczne pani dr Marii Molickiej, z którą miałam przyjemność mieć zajęcia z pedagogiki i psychologii, kiedy to jeszcze w leszczyńskim Studium Nauczycielskim studiowałam wychowanie przedszkolne (swoją drogą zajęcia były świetnie prowadzone i po prostu bardzo intersujące). Drugą książka było wydanie Świata Książki "Bajki pomagają dzieciom" Cornelii Nitsch - również bardzo pomocne przy pokonywaniu wielu dziecięcych strachów i w rozwiązywaniu innych problemów.
A ze swojego doświadczenia wiem, że bajki na pewno Wam się spodobają - przede wszystkim dadzą Wam wspaniałą możliwość spędzenia czasu z dzieckiem. Polecam!!!