niedziela, 25 lipca 2010

Bajkowe lulanki - Agnieszka Tyszka

I znów wpadłyśmy po uszy w bajkowe opowieści, tym razem Agnieszki Tyszki. Nasza ostatnia  księgarniana wizyta zakończyła się kupnem "Bajkowych lulanek" (polowałyśmy na coś innego, a że nie było... no cóż, nie możemy przecież wyjść z księgarni z pustymi rękoma:-)

Książka z pięknymi bajkami na dobranoc i dobry sen jest zielona i radosna - i muszę szczerze przyznać - tak samo się czujemy czytając ją - jest nam po prostu zielono i wesoło. I lekko na duchu. I naprawdę z niecierpliwością czeka się na wieczorne (i nie tylko) spotkanie z książką, do której dołączona jest płyta z nagranymi bajkami.

O tym, dlaczego pokochałyśmy "Bajkowe lulanki" napisałam tutaj

sobota, 17 lipca 2010

26 bajek z Afryki

ze zdjęciami Ryszarda Kapuścińskiego

Książeczka patrzyła na nas z półki zaprzykaźnionej cioci wielkimi oczyma tego nieśmiałego chłopca z okładki. I od razu nas zauroczyła - jeszcze na miejscu, u cioci, obejrzałyśmy wszystkie zdjęcia, a do domu pożyczyłyśmy do przeczytania. Nie jestem jakąś maniaczką afrykańskich klimatów, Afryka nie jest moją pasją, ale chętnie sięgam po pozycje wydawnicze, które pomagają mi w łatwy i przystępny sposób przybliżać dzieciom kultury innych narodów. Tutaj mamy dodatkowo do czynienia z innymi narodami zamieszkującymi inny kontynent - Czarny Ląd. Muszę przyzanć, że miałam nadzieję na dobrą lekturę dla mojej Najmłodszej  i nie zawiodłam się, tym bardziej, że podczas czytania jednej z bajek zauważyłam, że maleńka słucha z zainteresowaniem. Może jeszcze nie wszystko rozumie, ale wierzę, że z czasem będzie coraz lepiej, bo bajki kocha się w naszym czytelniczym domu niezależnie od wieku.
Cieszę się, że bajki są naprawdę inne od naszych, nie tylko polskich, ale bajek europejskich w ogóle - określiłabym je jako prawdziwie afrykańskie, doskonale oddające klimat gorącego słońca i tego innego, afrykańskiego świata - z całą tą inną kulturą, egzotyką, magią, innymi wierzeniami. Każda bajka kończy się morałem, każda bajka jest też tak bardzo prosto napisana, że niektóre elementy bajek Klara potrafi sama dopowiedzieć (mała je uwielbia, już je kilkadziesiąt razy przeczytałyśmy). Klara uwielbia też oglądać zdjęcia, często siadamy razem i wertujemy opasłe tomiska naszych rodzinnych albumów. A że lubi wiedzieć, kto zacz na oglądanych zdjęciach, więc wszystkie dzieci na zdjęciach w tej książce mają swoje imiona. I do każdego zdjęcia (które są naprawdę świetne) została też wymyślona przez Najmłodszą jakaś "realna" historia - np. "ten chłopiec biegnie właśnie do domu, bo baldzo ce mu sie pić". I słuchane bajki, i te zdjęcia właśnie, inspirują moją córcię do "twórczego paplania" - a o to właśnie chodzi - z książką na kolanach rozmawiamy i rozmawiamy. Na razie "26 bajek z Afryki" wyparło  z cowieczornego czytania wszystkie inne książki i przed zaśnięciem jest czytana i oglądana najpierw wspólnie, potem samodzielnie, a i w ciągu dnia, na hasło "-Poczytamy?" też jest za każdym razem przynoszona. Jeśli jeszcze jej nie znacie, to może najwyższy czas po nią sięgnąć?

My nasz pożyczony egzemplarz niedługo musimy zwrócić, trzeba więc będzie przy najbliższej wizycie w empiku na własność zakupić... Jak ja lubię takie zakupy planować!


Wydawnictwo:Agora/Green Gallery , Marzec 2007

Seria:Biblioteka Gazety Wyborczej
ISBN:978-83-60225-93-6
Liczba stron:124
Wymiary:194 x 197 mm

sobota, 3 lipca 2010

Uśmiech Lisy - Donna Jo Napoli

Wychodzi na to, że sporo ostatnio czytam tzw. "młodzieżówek", ale co zrobić - domowa młodzież czyta (ostatnio wręcz namiętnie), czasami sama nie wie czego chce, więc żeby móc służyć radą i nie być gołosłowną polecając coś do czytania, muszę znać temat, bo inaczej wyszłabym na idiotkę. Nie lubię też używać sformułowania "idź i weź sobie sobie coś z tej i tej półki", bo najprawdopodobniej nie weźmie sobie niczego. Ale w tym przypadku było inaczej. Tej książki nie przeczytałam! Przyznaję się bez bicia. Starszomłodsza - chyba powodowana uwielbieniem do innej książki o podobnym klimacie, o której pisałam w zeszłym roku (mowa oczywiście o "Primaverze") - sama z siebie, z własnej nieprzymuszonej woli przeczytała "Uśmiech Lisy"... No po prostu miód na moje matczyne serce:-) Aż się zdziwiłam po ostatniej fascynacji "Błękitnokrwistymi". Ale pamiętam, jak wtedy podobała jej się opowieść o renesansowej Florencji, pewnie więc i teraz miała nadzieję na podobne przeżycia. To, co poniżej napiszę - opowiedziała mi moja córka.

"Uśmiech Lisy" to świetnie opowiedziana historia pewnej dziewczyny, 13-letniej Elisabetty, mieszkającej wraz z rodzicami na włoskiej prowincji, w Villi Vignamaggio niedaleko Florencji, gdzie jej ojciec hoduje jedwabniki i zajmuje się produkcją jedwabiu. Zwykła, skromna dziewczyna, która za chwilę będzie obchodziła swoje trzynaste urodziny i mamma oraz papa zajęci są przygotowaniami do mającego się odbyć z tej okazji balu. A na balu... na balu ma pojawić się mnóstwo konkurentów do ręki Elisabetty - rodzice mają nadzieję dobrze wydać ją za mąż, może nawet za któregoś z Medyceuszy? Elisabetta najbardziej lubi pomagać swojemu papie przy jedwabnikach i wcale nie uważa, żeby była jakąś pięknością - ale odmiennego zdania jest przyjaciel jej ojca, najsłynniejszy malarz wszech czasów - Leonardo da Vinci, którego młodziutka Lisa  poznaje we Florencji przy okazji wyjazdu na pogrzeb ojca rodu Medyceuszy. Leonarda urzeka uśmiech dziewczyny i obiecuje go kiedyś namalować. Losy Elisabetty są bardzo burzliwe. Spotyka ją wielkie nieszczęście, ale jest na tyle silna, że to tragiczne doświadczenie nie załamuje jej. Po drodze zakochuje się swoją wielką i odwzajemnioną pierwszą miłością - ale jak się okazuje, młodym zakochanym nie jest pisane wspólne szczęście - los lubi płatać figle. We Florencji zachodzą tak wielkie zmiany - polityczne, gospodarcze i społeczne, że po całych tych wydarzeniach miasto nie jest już tą samą Florencją, a i jego mieszkańcy zmienili się również pod wpływem burzliwych i krwawych wydarzeń, podaczs których  "najznamienitsze rody w mieście straciły wszystko. Niektórzy życie, niektórzy wolność, inni – musieli udać się na wygnanie. Na tle pasjonujących dziejów renesansu autorka snuje barwną opowieść o wielkich namiętnościach, zdradzieckich intrygach i nieoczekiwanych pożegnaniach" (z noty wydawcy). Tak naprawdę Starszomłodsza opowiedziała mi całą książkę ze szczegółami, któych Wam, kochani, niestety nie zdradzę. Nie powiem co się wydarzyło w przeddzień urodzin Lisy, ani w kim się zakochała, ani co spowodowało, że nie mogli być razem, ani nie powiem kogo poznała po drodze, jakie przygody przeżyła i za kogo w końcu wyszła. Bo wyszła za mąż - oczywiście był to ślub aranżowany, ale koniec końców Lisa spotkała swoja wielką miłość - a jeśli chcecie się dowiedzieć, czy był to jej pierwszy ukochany, czy może ktoś inny, to - stety-niestety, musicie sięgnąć po "Uśmiech Lisy". Skoro zrobiła to moja średnia Starszomłodsza, to "gra musi być warta świeczki" - wierzcie mi. Gorąco polecam, zwłaszcza teraz - na wakacje:-))
Tytuł:Uśmiech Lisy
Autor:Napoli Donna Jo Wydawca:Jaguar
Numer wydania:I
Język:polski
Język oryginału:angielski
Ilość stron:350
Tłumaczenie:Komerski Grzegorz
Rok wydania:2010

piątek, 2 lipca 2010

Zimowy monarcha - Bernard Cornwell

Zapowiada się kolejna czytelnicza gratka dla wielbicieli powieści historycznej, a w szczególności tej dotyczącej początków chrześcijaństwa, czasów bardzo niespokojnych i mrocznych, gdzie jeszcze praktykowana jest magia, która tak naprawdę nie istnieje i hołd oddaje się starożytnym bogom, a waleczni wojownicy stoją na straży dotychczasowych wartości. Cykl Arturiański będzie trylogią, a "Zimowy monarcha" jest pierwszą jego częścią, która ukazała się 19 maja br. nakładem Instytutu Wydawniczego ERICA (i mimo, iż wydawca zaznacza, że jest to wydanie I, to książka już kiedyś była publikowana w Polsce, w 1997, ale przez inne wydawnictwo). Ukazana w niej Brytania na przełomie V i VI w.n.e., pogrążona jest w chaosie i podzielona na walczące ze sobą królestwa, a przez to bardzo osłabiona i wystawiona na częste ataki wrogów z Saksonii. "A teraz brońcie się sami" - tak odpowiedział rzymski cesarz delegatom Brytów, którzy przybyli błagać go o pomoc w walce z najazdem Sasów, Jutów i Fryzów.
Rzymianie odeszli, ich śladem podążają pogańscy bogowie. Święte ognie gasną - nadchodzi era chrześcijaństwa... Los wyspy wydaje się przesądzony. Starzejący się władca, Uther, nie ma dziedzica w odpowiednim wieku, który po jego śmierci objąłby przywództwo w walce ze zdradzieckimi Sasami. Jedynym człowiekiem, który może sięgnąć po koronę i zjednoczyć kraj, jest podopieczny czarownika Merlina i nieślubny syn Uthera - Artur. Młody mąż stanu ma przeciwko sobie nie tylko saksońską furię, ale również zawistnych i nieprzychylnych mu ludzi. Uzbrojony w odwagę i honor, zdeterminowany, by ocalić Brytanię przed ostateczną klęską, musi stanąć do nierównej walki nie tylko ze zbrojną potęgą, ale również z siłami, których nie sposób zrozumieć... Nękany wątpliwościami, targany namiętnością, kochany i zdradzany, wielbiony i znienawidzony, Artur jest nie tylko symbolem honorowej walki o ginący świat - jest przede wszystkim człowiekiem z krwi i kości" - można przeczytać w nocie wydawcy.

Ja osobiście miałam w planie przeczytać coś innego na temat rycerzy okrągłego stołu, ale trafił mi się "Zimowy monarcha" i to od niego zaczęłam swoją znajomość i przygodę z legendarnym królem Arturem. Przygodę, która bardzo mi się spodobała i której  na pewno długo nie zapomnę, a z całą pewnością będę ją kontynuować przy okazaji ukazywania się następnych tomów trylogii . Powieść Cornwella to możliwość zatopienia się w zupełnie innym świecie, tak bardzo odległym w czasie, że niektóre rzeczy aż trudno sobie wyobrazić. Ale mistrz Cornwell świetnie opisuje czasy, w których osadzona jest jego powieść, można wręcz odnieść wrażenie, że jest wybitnym znawcą średniowiecza, a jego sposób pisania otwiera przed czytelnikiem drzwi do świata fascynującego pomimo wszystkich swoich okropności, świata nieustannych walk, świata królów i niewolników, pogańskich druidów i chrześcijańskich kapłanów, wielkich bohaterów i tchórzy.
U Cornwella postacie nie są już ideałami, są tak jak my - ludźmi z krwi i kości, wszyscy mają swoje wady i zalety - to ich odbrązowienie  przez autora sprawia, że stają nam się bliższe. I tak na przykład Artur jest nie tylko obrońcą małoletniego króla Mordreda i wielkim wojownikiem, jest też facetem jakich niemało i dzisiaj - z jedną wybranką ma dwójkę dzieci, innej piękności robi nadzieję na rychły ożenek, a w jeszcze innej się zakochuje i z nią bierze potajemnie ślub - do tego wszystkiego jest nie tylko niezwykle silny i szybki jako rycerz, ale przede wszystkim jest bękartem (jednym z wielu) zniedołężniałego króla Uthera, inny z rycerzy okrągłego stołu - Lancelot jest kłamcą i tchórzem, a druid Merlin to tak naprawdę "stary grzyb", pragnący za wszelką cenę utrzymać stary pogański porządek na świecie i nade wszystko pragnący unicestwienia chrześcijan. W "Zimowym monarsze" nic nie jest czarne albo białe, dobre albo złe, ale to chyba dzięki sposobowi opowiedzenia tej fascynująco barwnej historii: narratorem jest Derfel, saksoński niewolnik, który z czasem zostaje wiernym i oddanym wojownikiem Artura - pod koniec swojego życia wspomina wielkie czyny swojego pana, opowiada o jego słabościach, a jego głównym celem jest spisanie tej historii "ku pamięci potomnych", aby legenda o królu Arturze nie została nigdy zapomniana. To naprawdę wspaniała opowieść o miłości, wojnie, honorze i zdradzie.

Mnie "Zimowy monarcha" pomógł sensownie spędzić bezsenne nocne godziny w ostatnich dniach, kiedy to z powodu zbytniej aktywności mojego maluszka nie mogłam oka zmrużyć. Wszystkim zainteresowanym tematyką arturiańską gorąco polecam.

FRAGMENT
Rok wydania: 2010

Liczba stron: 560
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-62329-00-7
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Tytuł oryginału: The Winter King: A Novel of Arthur
Tłumaczenie: Jerzy Żebrowski
Język wydania: polski
Wydanie: I

czwartek, 1 lipca 2010

Kiedyś były wakacje z duchami...

... teraz są wakacje z wampirami. Kiedyś fascynowały nas przygody Paragona, Perełki i Mandżaro oraz pana Samochodzika - wakacje upływały mnie i moim siostrom pod znakiem powieści Bahdaja i Nienackiego. Podkradałyśmy je sobie, czasem dosłownie wydzierałyśmy sobie z rąk (a nierzadko dochodziło u nas wręcz do rękoczynów) - takie to były czasy naszego czytelniczego dzieciństwa i książkowej posuchy. Ale czasy się zmieniły, tak samo jak gusta naszych pociech. Tak, tak - nowa seria książek o wampirach (i nie tylko) Melissy De La Cruz, która ukazała się w ciągu ostatnich trzech miesięcy (premierę 1-go tomu mieliśmy 10 marca) nakładem wydawnictwa Jaguar, zawładnęła moimi córkami oraz ich czasem niepodzielnie. W sumie ukazały się już trzy tomy serii o "Błękitnokrwistych", niebawem - na jesieni -ukaże się czwarty tom - i dzieciaki naprawdę mają ogromną frajdę z tej lektury. Moja Najstarsza przyjęła tę propozycję - powiedzmy - ciepło, natomiast Starszomłodsza (do niedawna wielbicielka innej sagi o wampirach)  trzynastolatka - bardzo entuzjastycznie. Cieszy mnie to ogromnie, bo jak już kiedyś wspominałam, jej zapał czytelniczy był jeszcze niedawno (chyba jakiś rok temu) równy zeru - czytała z konieczności, tylko to, co trzeba było i nic ponadto- tak teraz "użgać" jej do niczego innego poza czytaniem nie można. Ale dobrze - niech czyta, niech siedzi albo leży z książką, niech mi w niczym nie pomaga (dam radę), niech czyta od rana do wieczora, niech jej wakacje upłyną pod znakiem KSIĄŻKI - naprawdę, nic mnie chyba bardziej nie ucieszy. W głębi duszy zawsze wierzyłam, że kiedyś nadejdzie ten moment - i nie myliłam się. W końcu to codzienne, minimum półgodzinne czytanie dzieciom w dzieciństwie musi kiedyś zaowocować.

Ale nie o Starszomłodszej miało być. I od razu zaznaczam - o wampirach nie czytałam do tej pory nic - ani o tych złych, ani tym bardziej o tych dobrych (do głowy by mi nie przyszło, że takowe są) - moje lata fascynacji dreszczykiem emocji i strachu, niesamowitymi zdarzeniami i paranormalnymi zjawiskami już daaaawno minęły, a przypadły jeszcze na lata świetności oraz schyłku PRL-u. Nie mam żadnego punktu odniesienia, i mimo, że nie mogę z niczym porównać przygód Schuyler Van Alen i jej znajomych, to muszę przyznać, że lektura była dość przyjemna, z całą pewnością czytało mi się ją szybko, a lekkość pióra autorki oraz doskonale wpleciony wątek kryminalny sprawiają, że podczas lektury obcuje się z literaturą na dobrym poziomie. Fabuła powieści oparta na perypetiach "błękitnokrwistych" wampirów, pochodzących z nowojorskiej śmietanki towarzyskiej, doskonale "wciąga" i jest świetną rozrywką na wakacyjny czas. Wbrew pozorom może być doskonałą propozycją nie tylko dla młodzieży, trzeba jednakże być - moim zdaniem - wielbicielem tej tematyki. Ja wprawdzie gustuję w innej literaturze, ale lubię wiedzieć, co pod moim dachem piszczy i czasami sięgam po książki czytane przez moje córki. Czasu poświęconego "Błękitnokrwistym" nie uważam bynajmniej za stracony, ale sporo go upłynie, nim sięgnę po kolejną wampirzą historię. Faktem jednakże niezbitym pozostaje to, że książki bardzo się spodobały młodszej części naszej familii - i o to przecież chodzi - gusta i guściki są najróżniejsze, każdy powienien sięgać po to takie książki, jakie lubi - najważniejsze w końcu jest to i tylko to się liczy, żeby w ogóle czytać. Być może niedługo okaże się, że po wampirach i upadłych aniołach bijących obecnie rekordy popularności, przyjdzie fascynacja inną tematyką. Bardzo bym sobie tego życzyła i mam nadzieję, że wydawnictwa dla dzieci i młodzieży na pewno nam w tym pomogą - w końcu oferta wydawanych książek jest tak bogata, że można wybierać i przebierać bez końca.

Tytuł: Błękitnokrwiści
Autor: De La Cruz Melissa
Wydawca: Jaguar
Numer wydania: I
Ilość stron: 350
Tłumaczenie: Kaczarowska Małgorzata
Rok wydania: 2010

Tytuł: Maskarada
Podtytuł: Błękitnokrwiści. Tom 2
Autor: De La Cruz Melissa
Wydawca:J aguar
Numer wydania: I
Ilość stron: 320
Tłumaczenie: Kaczarowska Małgorzata
Rok wydania: 2010

Tytuł: Objawienie
Podtytuł: Błękitnokrwiści Tom 3
Autor: De La Cruz Melissa
Wydawca: Jaguar
Numer wydania: I
Ilość stron: 304
Tłumaczenie: Kaczarowska Małgorzata
Rok wydania: 2010