niedziela, 20 lutego 2011

Dziwne losy Jane Eyre - Charlotte Brontë

Będąc niedawno na zakupach, natknęłam się w naszym hipermarkecie na ogromny kosz z przecenionymi ... czasopismami i książkami. Wszystko po złotówce. Wzięłam więc kilka numerów "Werandy" i "Mojego pięknego ogrodu", ale gdy zobaczyłam, że w tym koszu "wala się" klasyka światowego romansu - zagrzebałam się w rzeczonym koszu i wyszukałam kilka, m.in. "Dziwne losy Jane Eyre". Mój egzemplarz jest stary, wieki temu kupiony i przeczytany - wręcz "zaczytany" - w czasach moich wielkich, licealnych, jedynych i niepowtarzalnych miłosnych uniesień. Te znalezione w koszu z przeceną kupiłam do księgozbiorów moich dziewczyn. No przecież grzechem byłoby nie wziąć. Tylko mój K. (jako że należy do gatunku "mało czytających") oburzył się, że niektóre tytuły w ilości "po dwa" biorę. No cóż, zostawiam to bez komentarza. Niektórzy naprawdę nie potrafią zrozumieć miłości do książek. A tu taka okazja - po ZŁOTÓWCE!!!!
Teraz, dzięki tym baaaaardzo udanym zakupom, sięgnęłam po "Dziwne losy..." po raz kolejny - na okoliczność - NIE UWIERZYCIE - czytania ich przez ... Starszomłodszą.


Oglądałyśmy kiedyś w lecie film, bodajże "Mansfield Park", i tak ją historia tej pięknej miłości zachwyciła, że kilka dni temu - coś jej się tak przypomniało - zapragnęła o takiej właśnie miłości poczytać (chyba tak gwoli niedawnych Walentynek). Uznałam, że Jane i jej miłość do pana Rochestera nadadzą się w sam raz (mimo, że to inna autorka). Leży więc dziecię moje z tą książką, siedzi po turecku, kładzie się po kolei na każdym z boków, a ja jej herbatki donoszę, kanapeczki, przegryzki - a Wiki czyta. Nie reaguje już nawet na dźwięk przychodzącego połączenia lub sms-a, po powrocie ze szkoły i odrobieniu lekcji wycisza  telefon, żeby w spokoju dokończyć czytanie. I tak właśnie lubię. Nie macie pojęcia, jak ja tak lubię. A najbardziej cieszę się na zmianę czytelniczego frontu. Po fascynacji "Gone", "Błękitnokrwistymi" i "Zmierzchem" moja córka czyta romans - nie romansidło, nie harlequin - ale prawdziwy romans, wiktoriańską opowieść o ubogiej guwernantce - Jane Eyre, która przeżywszy kilka bardzo smutnych lat swego dzieciństwa w domu swojego wuja, jego apodyktycznej żony i niesympatycznych, kłótliwych i agresywnych dzieci trafia w końcu na pensję z internatem. To, co ta biedna dziewczyna przeżywa, wystarczyłoby, żeby "obdarować" kilka innych osób - faktem jednak jest, że bohaterka "buntuje się przeciwko konwenansom i ograniczeniom narzuconym przez społeczeństwo, (...) walczy o prawo do szczęścia i miłości, choć osiągnięcie celu wydaje się niemożliwe" - słowem - wszystko się dobrze kończy. I tu pojawia się kolejna rzecz, którą bardzo lubię - a mianowicie dyskusje nad przeczytanym rozdziałem albo fragmentem (już jakiś czas temu moje dziewczyny założyły Rodzinny Dyskusyjny Klub Książkowy) - "co  właśnie czytasz?", "a powiedz, spotkają się?", "ale byłaby głupia, gdyby mu uległa i wyjechała z nim na te misje!", "jak to dobrze, że jednak z nim nie pojechała", "mamo, a powiedz czy..." - "nie, nie powiem ci" - "ale mamo...", nawet Klara z zainteresowaniem uczestniczy w tych dyskusjach, nie bardzo jeszcze rozumiejąc, w czym rzecz. Ale co tam - niech się dziecię wprawia - w końcu czym skorupka za młodu... 


Tylko że teraz, gdy już wiadomo, jakie jest zakończenie, targają moimi dziewczynami dylematy - czy taka miłość jest dzisiaj możliwa i czy jeszcze ktoś tak potrafi kochać? Oj dziewczyny, dziewczyny - wy również kiedyś spotkacie swoich panów Rochesteówr. Jestem tego pewna:-)


P.S. Nie lubię tej okładki - Jane za bardzo mi przypomina kogoś innego - chyba aktorkę grającą przed laty niewolnicę Isaurę.

czwartek, 17 lutego 2011

Gra w kości - Elżbieta Cherezińska

Gra w kości
Elżbieta Cherezińska
Wydawca: Zysk i S-ka Wydawnictwo
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 408
ISBN 978-83-7506-581-7


Kilka ostatnich wieczorów upłynęło mi na .... grze w kości. Oooo, gdyby mój K. się o tym dowiedział, jestem pewna, że wpadłby w złość i martwiłby się, żebym nie wpadła w szpony hazardu i nie oplotły mnie zdradzieckie macki uzależnienia od chorobliwej chęci odegrania się. Gdyby jeszcze na dodatek dotarła do niego wiadomość, że w te kości grałam z pewnym przystojnym Bolesławem o zielonych oczach, ech - nie chcę nawet myśleć, co by się działo. A Bolesław przystojny jak nie wiem co, a do tego jaki chrobry...

Na szczęście nie w kasynie spędzałam ten czas, nie przy stole przykrytym zielonym suknem, nie z krupierem mówiącym po francusku (przynajmniej tak to sobie wyobrażam, bo w prawdziwym kasynie nigdy nie byłam), - o nie - przeleżałam tych kilka wieczorów na własnej kanapie z książką Elżbiety Cherezińskiej w ręku.

Jak ona to robi, ta pani Elżbieta - przywołuje w swoich powieściach świat sprzed ponad 1000 lat, opowiada o czasach zamierzchłych, archaicznych wydarzeniach, o których ledwo co się ze szkolnych lekcji pamięta - ale opowiada naprawdę rewelacyjnie. Kto czytał wcześniejsze powieści Cherezińskiej, wie z pewnością, o czym mówię (pisałam o pierwszej powieści tu, drugiej części sagi jeszcze nie miałam przyjemności przeczytać) - czytanie to uczta, którą się z ogromnym smakiem delektuje. Autorka napisała tę powieść (tak, tak Kochani - nie mamy tu do czynienia li tylko z zestawieniem suchych faktów historycznych) w ścisłej współpracy z profesorem Przemysławem Urbańczykiem ( "Spotkaliśmy się tylko raz. Rozmawialiśmy niecałą godzinę. Sceptyk z entuzjastką. Tradycjonalista z wizjonerką." - prof. Urbańczyk) 

"Gra w kości" jest wizją autorki dotyczącą Bolesława Chrobrego. Akcja powieści rozgrywa się w latach 997 - 1002 i umiejscowiona jest raz na dworze piastowskim i ziemiach Słowian, a raz na dworze cesarskim młodziutkiego cesarza Ottona III i podczas jego licznych wojaży. Jak się okazuje, tych 5 lat było najważniejszym okresem w życiu polskiego władcy, a wydarzenia mające wówczas miejsce (m.in. początki chrześcijaństwa  na ziemiach polskich i w Europie, męczeńska śmierć św. Wojciecha i jego kanonizacja, walki i pielgrzymki ówczesnych władców, Zjazd Gnieźnieński), zostały przez Cherezińską przedstawione nie tyle barwnie, co przede wszystkim zgodnie z prawdą historyczną. Niezwykły talent autorki, lekkie pióro oraz dbałość o szczegóły, a i zaiste współpraca z profesorem Urbańczykiem zaowocowały tym, że powstało coś fajnego, a mianowicie powieść, która wykracza poza ramy dotychczasowej wiedzy historycznej zwykłych zjadaczy chleba - po lekturze "Gry w kości" stajemy się niemalże "ekspertami" od czasów chrobrowskich - jeszcze nigdy i w tak ciekawy i przystępny sposób nie został nam przedstawiony kawałek zamierzchłej historii. Ja osobiście dziękuję pani Elżbiecie za tę wspaniałą historyczną lekcję A co sama Autorka mówi o "Grze w kości"? - „Książka o Bolesławie Chrobrym chodziła mi po głowie od lat. Lubię drania.”((http://www.cherezinska.pl/gra_index.htm; dostęp dnia: 10.11.2010). Teraz to i ja go lubię.  

Przytoczę Wam króciutki fragment opisujący po części Emnildę, żonę Bolesława, ale przede wszystkim jego samego:
" Gdy wydawano ją za mąż, przestrzegano: dziewczyno, nie będziesz znała dnia ani godziny. Wiedziała, że miał przed nią dwie żony i obie odprawił bez cienia wyrzutów sumienia. Wróżono jej najwyżej trzy lata z księciem. Więc od początku zachowywała się tak, jakby to miały być trzy lata. Cieszyła się każdym dniem, cieszyła się każdą nocą z nim, każdą chwilą. I ani się spostrzegła, jak minęło dziesięć lat. (...)Wychowana w domu dzieci, z radością czekała na swoje. Mając wciąż w pamięci zabiegi Ody o prawa dla swych potomków, Emnilda postanowiła nie zabiegać u Bolesława o nic. Początkowo nawet wychowywała jego pierworodnego syna, Bezpryma. "Nie moje dziecko, ale przecież dziecko" - myślała. Ale gdy na świat przyszły ich dwie pierwsze córki, Bolesław zdecydował się oddalić Bezpryma z dworu. Dobrze się stało. Dzieciak był niesforny, istny szatanek, madziarski małysz, czarny i nieznośny. Coś by mu się stało, i byłoby na nią. Bolesław czekał, aż Emnilda da mu męskiego potomka. Ale gdy na świat przychodziły córki, nie dawał jej odczuć niechęci. Przynajmniej tego nie zauważyła. Za to gdy po trzech latach urodziła Mieszka, oszalał. Bała się, że coś zrobi dziecku - ściskał je, podrzucał, nosił, całował. Ją zresztą też, co Emnildę zawstydzało...Kochała go. Jak nigdy nikogo., i nawet nie mogła sobie wyobrazić. że można by kochać  bardziej. Tak, tak - każdego dnia pamiętała, że to może być jej ostatni. Ale może właśnie dlatego?Miał słabości: lubił pić, lubił kochać się dużo i często, w miłości bywał odrobinę brutalny, w codziennym życiu nerwowy, nieobliczalny, szybko się nudził. Miał też zalety: lubił dobre miody, lubił kochać się dużo i często, w miłości bywał nadspodziewanie czuły, w codziennym życiu wyrozumiały, przewidywalny w nieobliczalności, jak się nudził jechał na polowanie z drużynnikami.(...)Lubiła, gdy wodził za nią oczami jak pies.Już od dawna przestała myśleć, czy ten wzrok, czy to ściągnięcie brwi, rozpoznają dziewczyny usługujące im u stołu.Topiła się w jego zielonych oczach. Napawały ją przestrachem i jednocześnie - choć tego akurat nie chciała - rozgrzewały ją jak słońce sopel lodu. (...)"

Co mnie jeszcze urzekło w "Grze w kości"? przede wszystkim to, jak Cherezińska pisze o kobietach. "W Grze w kości" kobiety nie tyle możemy usłyszeć, co zobaczyć. Autorka wyciąga je z niebytu i ustawia obok głównych bohaterów. Jednak nie tylko je ukazuje, ale też nazywa. Przegapione przez źródła, traktowane jako bezimienne matki kolejnych pionków czy kości w grze, u Cherezińskiej stają się ważnymi figurami. Dzięki nim historia ma być dla nas bliższa. Najważniejsze jest jednak to, że sama autorka nie daje się ponieść i uchyla się przed potencjalnym oskarżeniem jej o feministyczną ingerencję w historię. Jej sugestywne i prawdopodobne obrazy kobiet mieszczą się bowiem w ramach epoki, wyzyskują możliwości permutacji dostępnych im ról, przez co przełamują prostotę schematu, jednocześnie pozostając zgodne z naszą wiedzą na temat średniowiecza." (http://pisarki.wikia.com/wiki/Elżbieta Cherezińska)


Gorąco polecam. Według mnie "Gra w kości" zasługuje na 6!


Elżbieta Cherezińska urodziła się 9 października 1972 roku w Pile (województwo wielkopolskie) i choć szybko ją opuściła, by ukończyć Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie i na stałe zamieszkać w Kołobrzegu, to ze stolicą Wielkopolski połączyła ją jej pasja – pisanie książek. To właśnie poznańskie wydawnictwo zainteresowało się wydaniem jej drugiej książki Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum (Zysk i S-ka 2008) oraz pierwszych dwóch części planowanej siedmiotomowej sagi skandynawskiej, które zapewniły autorce stałe miejsce na polskim rynku literackim. Wielkopolska stała się także tłem jej wydanej w 2010 roku powieści Gry w kości.
W 2009 roku Elżbieta Cherezińska otrzymała stypendium im. Jerzego Koeniga przyznawane absolwentom Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, jednak już od 2008 roku przy jej nazwisku częściej pojawia się określenie pisarka. Teatrolożka umieszczona zostaje dopiero po przecinku. (życiorys również stamtąd)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Starorzecza - Antoni Kroh

Wydawnictwo: ISKRY
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 606



O autorze - Antonim Krohu, nie słyszałam nigdy przedtem - no bo niby z jakiej racji - nie po drodze mi było z tym - jak się okazuje - znakomitym etnografem, historykiem kultury, pisarzem, tłumaczem literatury słowackiej i czeskiej. Aż mnie dziw bierze, ale dobrze się stało, że "Starorzecza" w końcu w ręce mi wpadły. Książka, o której mówię, trafiła jak nic w moje upodobania czytelnicze - wspomnienia rodzinne, opowieści i dzieje - cytując autora powiedziałabym - kawał dobrej "przedwojennej" literatury. I mówiąc "przedwojenna" nie o umiejscowienie w czasie mi chodzi, ale o ... , a zresztą przeczytajcie (str. 15):

"W naszej ówczesnej mowie słowo "przedwojenny" oznaczało " solidny, w dobrym gatunku, godzien zaufania". Przedwojenny garnitur, przedwojenny szewc. "Dadzą mi naganę za nieobecność na zebraniu czy nie dadzą, mi to wisi jak kilo kitu u sufitu na przedwojennej agrafce" - zanotowała mama spontaniczną wypowiedź koleżanki w biurze, lata 50. "Masło przedwojenne" (sklepik w Łodzi na Piotrkowskiej, lata 40. Osoba, która to zapisała, była zdumiona, że tylu ludzi na widok tej wywieszki uśmiecha się ze zrozumieniem). (...)
Gdy położyli mnie w szpitalu, pan z sąsiedniego łóżka, starszy człowiek, był właśnie po skomplikowanej operacji. Ordynator podczas codziennego obchodu oglądał go i powtarzał:
- Zrasta się, świetnie się zrasta! Żadnych powikłań! Zuch z pana! Przedwojenna, solidna robota, od razu widać!"

Historie rodzinne, wspomnienia, plotki, anegdotki zasłyszane, zanotowane, skrupulatnie odtworzone w "Starorzeczach", zachowane dla potomnych nie tylko członków rodziny - dzięki publikacji ISKIER dla szerokiej rzeszy czytelników lubiących kilmacik w kolorze sepii, w ułańskim mundurze, z koronkowym kołnierzykiem i fryzurą w przedwojenne loki  - o ludziach, którym przyszło żyć w czasach już po II wojnie światowej, ale - jakby nie było - o "przedwojennej" tradycji rodzinnej. Czytając "Starorzecza" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oto patrzę na Polaków portret własny - są wśród pojawiających się krewnych, przyjaciół i znajomych zarówno ci wybitni, jak politycy, pisarze, wojskowi dygnitarze, utalentowani artyści, jak i ci najzwyklejsi - np. gosposia (ale z fryzurą a'la Smosarska). Dla mnie to historie smakowite tym bardziej, że wiele z nich z faktami historycznymi niewiele ma wspólnego - a nie o same fakty tu przecież chodzi - autorowi udało się napisać książkę o charakterze wspomnieniowym, ale jednocześnie taką, co to się ją czyta jak najlepszy bestseller. Co mnie się szczególnie podobało, to to, że Antoni Kroh to cudowny "opowiadacz", niektóre opisane wydarzenia mają charakter ... plotek, ploteczek. No wiecie - jedna pani drugiej pani... Ale takich fajnych ploteczek - co to nie są złośliwe, nikomu nie szkodzą... Ogromne poczucie humoru autora i barwne opisy życia wielu bohaterów w czasach bardzo różnych, najczęściej jednak ciężkich (pod względem sytuacji politycznej, gospodarczej, ekonomicznej) to lektura na kilka przyjemnych wieczorów - aż żal, że to już koniec - mnie przynajmniej jak zwykle po takiej lekturze.