niedziela, 27 grudnia 2009

Sensacje z dawnych lat - Roman Kaleta

Niech Was nie przeraża ilość stron tego dzieła - bo dziełem "Sensacje..." są z całą pewnością - jest to bowiem blisko 900 stron przyjemności czytelniczej i historycznej - co dla mnie (mola książkowego z historycznym zacięciem) okazało się niemałą gratką. Dzięki tym dziewięciuset stronom moja przyjemność czytania trwała, i trwała, i trwała... Czytałam tę książkę przez wiele tygodni - ale tylko dlatego, żeby nie kończyć jej zbyt szybko, dawkowałam sobie te dowcipy, anegdoty i ciekawostki historyczne i obyczajowe nie tylko sprzed lat, ale i sprzed wieków - dzięki autorowi wydobyte z zachowanych zabytków rękopiśmiennych, starych kalendarzy, czasopism, podesłane przez czytelników poprzednich wydań oraz ukazyjących się od 1965 r. "Sensacji..." we wrocławskim "Słowie Polskim", na łamach którego publikowane były przez bitych pięć lat. Roman Kaleta, historyk literatury polskiej, nie uporządkował ich ani tematycznie, ani chronologicznie, a przedstawił w nich na kształt silva rerum, w ciekawostkach, anegdotkach i dykteryjkach przezabawnych, często "korzennych", iście pikantnych, a nawet bardzo "pieprznych", obraz rzeczywistości od schyłku XVI wieku po pierwsze lata wieku XX - lubię ten styl pisania dający mi podczas czytania poczucie, że nie jestem "uwiązana" - lubię przeskoczyć kilka kartek lub rozdziałów, lubię po jednej historii poczytać o innej, zupełnie z nią nie związanej tematycznie. I lubię książki, które bawią swoją treścią, bo po prostu są zabawne, a nie dlatego, że tak twierdzi wydawca. "Sensacje z dawnych lat" to wspaniała rozrywka, do tego na bardzo wysokim poziomie. Dodam, że trafiająca do każdego czytelnika - i nie-czytelnika również. Mój mąż - zaintrygowany moimi częstymi wybuchami głośnego śmiechu - poprosił o przeczytanie tych co zabawniejszych fragmentów - w efekcie siedzieliśmy razem nad książką wspólnie się zaśmiewając - często dołączała do nas Najstarsza Licealistka ze słowami "Ja cie nie mogę - ale fajne. Na weekend, jak będzie u mnie spała Ola, to ja zamawiam ją do czytania. Ale oczy zrobi, jak jej to przeczytam!" - a muszę przyznać, że i jej niejednokrotnioe oczy z orbit wychodziły na zasłyszane ciekawostki - "Biskup Krasicki ten od bajek? Nie stronił od gorzałeczki? Jestem bardzo ciekawa, czy nasza pani od polskiego o tym wie..." Dla mnie to dowód na to, że niebanalne ujęcie tematu, prawdziwe kurioza, perełki, są w stanie zainteresować w dzisiejszych głupich "multimedialnych", nastawionych na konsumpcję czasach - nawet nie czytającego męża i 16-latkę o zgoła innych zainteresowaniach, wprawdzie ksiązki czytającą, ale i piszącą kilkadziesiąt sms-ów dziennie.
W przedmowie do niniejszego wydania "Sensacji z dawnych lat", Lena Kaletowa napisała: "Być może nie byłoby tej książki, gdyby nie stolik Bractwa Tłustej Gęby. Pokryty poplamioną ceratą stał w stołówce pracowniczej Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich przy ul. Szewskiej we Wrocławiu. Miejsce i czas były dość ponure; cuchnęło kapustą i polityczną duchotą lat pięćdziesiątych. I jakby dla kontrastu z tym smutnym otoczeniem - w porze wydawania cienkiej zupki i pierogów - w sposób magiczny zatłoczone pomieszczenie zamieniało się w najprawdziwszy salon literacki. Stołowała się tu cała ówczesna elita intelektualna Wrocławia: legendarni ossolińczycy, profesorowie położonego w pobliżu uniwersytetu i ich asystenci. Niepisanym zwyczajem jeden stolik czekał na stałych bywalców. Rej wodził przy nim profesor Jerzy Łanowski, nieformalny prezes doborowej kompanii, obdarzony wielkim poczuciem humoru i z łatwością improwizujący nie zawsze cenzuralne fraszki. Kto był twórcą stolikowego zwyczaju i nazwy (zapewne za Charlese'em de Costerem, autorem "Wesołego Bractwa Tłustej Gęby"), historia milczy.
(...) Dosiadali się też i inni - dopuszczano jednak tylko tych, któzy wkupili się dowcipem, anegdotą, wierszykiem. Tam też były dyskutowane najnowsze, jeszcze ciepłe odkrycia archiwalne, oczywiście głównie te mocno korzenne, mogące rozbawić przyjaciół. A że anegdoty i śmiech od stolika Bractwa Tłustej Gęby niosły się daleko, chcąc nie chcąc, przysłuchiwali się im i inni stołownicy. "Niektóre z dykteryjek, powtarzane wielokrotnie przez pierwszych słuchaczy, wędrowały potem w miasto, przyprawiając o śmiech ludzi postronnych, obdarzonych przez naturę bodaj odrobinką poczucia humoru" - pisał Roman Kaleta, dostaraczający do stolika Bractwa głównie opowieści o jaśniepańskich cudacznych wybrykach magnatów doby stanisławowskiej. (...)" (str.5)

A na zachętę jeden fragment, nie - dwa (nie mogę sobie odmówić przyjemności przytoczenia dwóch fragmentów, choć najchętniej zacytowałabym całą książkę). Jako że jestem tłumaczem, szczególnie ubawił mnie fragment "językowy" - wszyscy tłumacze wiedzą, ze gdy zabraknie jakiegoś słowa, bo albo się go nie zna, albo po prostu wyleciało z pamięci, trzeba się ratować stworzeniem "formy opisowej" - i tutaj przezabawny przykład na to:


Madame boeuf (str.676)


Gdy Francuzi w r. 1812 w czasie przechodu przez Polskę brali po włościach potrzebne sobie produkta, pewien generał zażądał od podprefekta Polaka karmnego wołu. Rekwizycja była napisana po francusku i wyraz boeuf niemało nabawił kłopotu naszego urzędnika, któremu właśnie na wole zbywało. Tłumacząc się tedy przed cudzoziemcem, oświadcza i wyrazem, i poruszeniem, że boeuf nie ma, ale jest dwie madame boeuf. Długo się potem nie mogli Francuzi dorozumieć, co by mogło znaczyć madame boeuf, ale obojga języków świadomy uwiadomił ich na koniec, że ofiarowano dwie krowy na miejsce karmnego wołu.

„Motyl”, nr 13 z 23 V 1828 r.

Węgierski do Rogalińskiego prosząc o pożyczenie kolaski (str. 160)


Jeżelibym z Pańskiej łaski
Mógł mieć na dzisiaj kolaski,
Dziękowałbym mocno za nią:
Chciałbym nią jechać do Woli,
Gdzie mi zapewne pozwoli
Miłość wleźć na pewną panią.

(...)


Czy nabraliście apetytu na "Sensacje z dawnych lat"? Mam nadzieję, że tak. I wierzę, że gdy już po nią sięgniecie, pokochacie tę książkę, tak jak wszyscy, którzy już ją kochają (tzn. już przeczytali).
Wydawnictwo: Iskry
Oprawa: twarda w obwolucie
ISBN: 978-83-244-0088-1
Stron: 890
Wymiary: 165x235

7 komentarzy:

Agnes pisze...

Nabrałam.
Do schowka!

Anonimowy pisze...

Hah, i znowu spuchł mi schowek na Biblionetce :/ Grrr... ;)

MySweetDreams pisze...

Agnes - zawsze bardzo się cieszę, gdy uda mi się kogoś zachęcić do przeczytania tego, co mi się tak bardzo spodobało:-)

MySweetDreams pisze...

Książkowo - mój schowek też puchnie, ale to akurat uważam za dobry znak. Żeby tak jeszcze czas zrobiony był z gumy albo było go po prostu więcej...

be.el pisze...

Ta książka jest niesamowita i na całe życie. Na czytanie na wyrywki - gdzie się otworzy. A jak ktoś lubi takie sensacyje, to i te 900 stron dla niego to za mało.

MySweetDreams pisze...

Masz rację, Be.el - zazdrościłam Ci jej niesamowicie - teraz mam i ja. Żeby jeszcze tego życia stało na przeczytanie tego, co by się przeczytać chciało:-)

Caitri pisze...

Mam od jakiegoś czasu na liście "do przeczytania", muszę w końcu po nią sięgnąć.

Pozdrawiam.