czwartek, 21 stycznia 2010

Morderca bez twarzy - Henning Mankell

Dzisiaj będzie krótko, bo ileż można ciągle samych dobrych rzeczy pisać o Mankellu i jego książkach? Ileż można zachwycać się stylem powieści, surowością skańskich krajobrazów i zwyczajnym ludzkim policjantem - wzbudzającym sympatię, bo kocha swoją pracę, z córką nie może się dogadać, żona go zostawiła, pija za dużo kawy, niezdrowo się odżywia, tu go zaboli, tam mu strzyknie, generalnie to lubi sobie pociągnąć dobrego "łyskacza", miewa sny erotyczne z pewną Murzynką w roli głównej i czasami nie starcza mu do 1-go. Tak więc krótko: przeczytałam wreszcie pierwszą część serii kryminałów o Kurcie Wallanderze - ale w moim czytaniu Mankella to już czwarta książka - i jakkolwiek zachwycona nie jestem, na kolana mnie nie rzuciła, to szczerze muszę przyznać, że podobało mi się - jak zwykle takie poprowadzenie akcji, że podczas czytania ma się wrażenie, jakby samemu było się członkiem ekpiy śledczej. W książkach Mankella ujmuje mnie przede wszystkim to, że nie ma w nich tego całego "amerykańskiego" przeładowania - żadnych superakcji, żadnych superbohaterów - wszystkowiedzących i najprzystojniejszych na świecie mięśniaków, są za to policjanci z krwi i kości - odczuwający strach, ból albo zimno, mający problem z hazardem (jeden np. namiętnie gra na wyścigach konnych) albo łapówkarstwem (ktoś np. sprzedaje tajne informacje do mediów).
I mimo tego, że tu i ówdzie można spotkać głosy i opinie na "nie" (a np. że to bardziej powieść socjologiczna a nie kryminalna, że dialogi do niczego, że tłumaczenie do d...) - to ja z czystym sumieniem polecam tym wszystkim, którzy jeszcze nie przeczytali - sięgnijcie i przekonajcie się sami - i albo Mankella pokochacie na zawsze (wtedy jest to miłość - powiedzmy - na dobre i na złe, bezkrytyczna i wybaczjąca wszystkie niedociągnięcia), albo będzie to Wasz pierwszy i ostatni raz z Mankellem. Oby to było to pierwsze - czego Wam z całego serca życzę...

Brak komentarzy: