Będąc niedawno na zakupach, natknęłam się w naszym hipermarkecie na ogromny kosz z przecenionymi ... czasopismami i książkami. Wszystko po złotówce. Wzięłam więc kilka numerów "Werandy" i "Mojego pięknego ogrodu", ale gdy zobaczyłam, że w tym koszu "wala się" klasyka światowego romansu - zagrzebałam się w rzeczonym koszu i wyszukałam kilka, m.in. "Dziwne losy Jane Eyre". Mój egzemplarz jest stary, wieki temu kupiony i przeczytany - wręcz "zaczytany" - w czasach moich wielkich, licealnych, jedynych i niepowtarzalnych miłosnych uniesień. Te znalezione w koszu z przeceną kupiłam do księgozbiorów moich dziewczyn. No przecież grzechem byłoby nie wziąć. Tylko mój K. (jako że należy do gatunku "mało czytających") oburzył się, że niektóre tytuły w ilości "po dwa" biorę. No cóż, zostawiam to bez komentarza. Niektórzy naprawdę nie potrafią zrozumieć miłości do książek. A tu taka okazja - po ZŁOTÓWCE!!!!
Teraz, dzięki tym baaaaardzo udanym zakupom, sięgnęłam po "Dziwne losy..." po raz kolejny - na okoliczność - NIE UWIERZYCIE - czytania ich przez ... Starszomłodszą.
Oglądałyśmy kiedyś w lecie film, bodajże "Mansfield Park", i tak ją historia tej pięknej miłości zachwyciła, że kilka dni temu - coś jej się tak przypomniało - zapragnęła o takiej właśnie miłości poczytać (chyba tak gwoli niedawnych Walentynek). Uznałam, że Jane i jej miłość do pana Rochestera nadadzą się w sam raz (mimo, że to inna autorka). Leży więc dziecię moje z tą książką, siedzi po turecku, kładzie się po kolei na każdym z boków, a ja jej herbatki donoszę, kanapeczki, przegryzki - a Wiki czyta. Nie reaguje już nawet na dźwięk przychodzącego połączenia lub sms-a, po powrocie ze szkoły i odrobieniu lekcji wycisza telefon, żeby w spokoju dokończyć czytanie. I tak właśnie lubię. Nie macie pojęcia, jak ja tak lubię. A najbardziej cieszę się na zmianę czytelniczego frontu. Po fascynacji "Gone", "Błękitnokrwistymi" i "Zmierzchem" moja córka czyta romans - nie romansidło, nie harlequin - ale prawdziwy romans, wiktoriańską opowieść o ubogiej guwernantce - Jane Eyre, która przeżywszy kilka bardzo smutnych lat swego dzieciństwa w domu swojego wuja, jego apodyktycznej żony i niesympatycznych, kłótliwych i agresywnych dzieci trafia w końcu na pensję z internatem. To, co ta biedna dziewczyna przeżywa, wystarczyłoby, żeby "obdarować" kilka innych osób - faktem jednak jest, że bohaterka "buntuje się przeciwko konwenansom i ograniczeniom narzuconym przez społeczeństwo, (...) walczy o prawo do szczęścia i miłości, choć osiągnięcie celu wydaje się niemożliwe" - słowem - wszystko się dobrze kończy. I tu pojawia się kolejna rzecz, którą bardzo lubię - a mianowicie dyskusje nad przeczytanym rozdziałem albo fragmentem (już jakiś czas temu moje dziewczyny założyły Rodzinny Dyskusyjny Klub Książkowy) - "co właśnie czytasz?", "a powiedz, spotkają się?", "ale byłaby głupia, gdyby mu uległa i wyjechała z nim na te misje!", "jak to dobrze, że jednak z nim nie pojechała", "mamo, a powiedz czy..." - "nie, nie powiem ci" - "ale mamo...", nawet Klara z zainteresowaniem uczestniczy w tych dyskusjach, nie bardzo jeszcze rozumiejąc, w czym rzecz. Ale co tam - niech się dziecię wprawia - w końcu czym skorupka za młodu...
Tylko że teraz, gdy już wiadomo, jakie jest zakończenie, targają moimi dziewczynami dylematy - czy taka miłość jest dzisiaj możliwa i czy jeszcze ktoś tak potrafi kochać? Oj dziewczyny, dziewczyny - wy również kiedyś spotkacie swoich panów Rochesteówr. Jestem tego pewna:-)
P.S. Nie lubię tej okładki - Jane za bardzo mi przypomina kogoś innego - chyba aktorkę grającą przed laty niewolnicę Isaurę.
Teraz, dzięki tym baaaaardzo udanym zakupom, sięgnęłam po "Dziwne losy..." po raz kolejny - na okoliczność - NIE UWIERZYCIE - czytania ich przez ... Starszomłodszą.
Oglądałyśmy kiedyś w lecie film, bodajże "Mansfield Park", i tak ją historia tej pięknej miłości zachwyciła, że kilka dni temu - coś jej się tak przypomniało - zapragnęła o takiej właśnie miłości poczytać (chyba tak gwoli niedawnych Walentynek). Uznałam, że Jane i jej miłość do pana Rochestera nadadzą się w sam raz (mimo, że to inna autorka). Leży więc dziecię moje z tą książką, siedzi po turecku, kładzie się po kolei na każdym z boków, a ja jej herbatki donoszę, kanapeczki, przegryzki - a Wiki czyta. Nie reaguje już nawet na dźwięk przychodzącego połączenia lub sms-a, po powrocie ze szkoły i odrobieniu lekcji wycisza telefon, żeby w spokoju dokończyć czytanie. I tak właśnie lubię. Nie macie pojęcia, jak ja tak lubię. A najbardziej cieszę się na zmianę czytelniczego frontu. Po fascynacji "Gone", "Błękitnokrwistymi" i "Zmierzchem" moja córka czyta romans - nie romansidło, nie harlequin - ale prawdziwy romans, wiktoriańską opowieść o ubogiej guwernantce - Jane Eyre, która przeżywszy kilka bardzo smutnych lat swego dzieciństwa w domu swojego wuja, jego apodyktycznej żony i niesympatycznych, kłótliwych i agresywnych dzieci trafia w końcu na pensję z internatem. To, co ta biedna dziewczyna przeżywa, wystarczyłoby, żeby "obdarować" kilka innych osób - faktem jednak jest, że bohaterka "buntuje się przeciwko konwenansom i ograniczeniom narzuconym przez społeczeństwo, (...) walczy o prawo do szczęścia i miłości, choć osiągnięcie celu wydaje się niemożliwe" - słowem - wszystko się dobrze kończy. I tu pojawia się kolejna rzecz, którą bardzo lubię - a mianowicie dyskusje nad przeczytanym rozdziałem albo fragmentem (już jakiś czas temu moje dziewczyny założyły Rodzinny Dyskusyjny Klub Książkowy) - "co właśnie czytasz?", "a powiedz, spotkają się?", "ale byłaby głupia, gdyby mu uległa i wyjechała z nim na te misje!", "jak to dobrze, że jednak z nim nie pojechała", "mamo, a powiedz czy..." - "nie, nie powiem ci" - "ale mamo...", nawet Klara z zainteresowaniem uczestniczy w tych dyskusjach, nie bardzo jeszcze rozumiejąc, w czym rzecz. Ale co tam - niech się dziecię wprawia - w końcu czym skorupka za młodu...
Tylko że teraz, gdy już wiadomo, jakie jest zakończenie, targają moimi dziewczynami dylematy - czy taka miłość jest dzisiaj możliwa i czy jeszcze ktoś tak potrafi kochać? Oj dziewczyny, dziewczyny - wy również kiedyś spotkacie swoich panów Rochesteówr. Jestem tego pewna:-)
P.S. Nie lubię tej okładki - Jane za bardzo mi przypomina kogoś innego - chyba aktorkę grającą przed laty niewolnicę Isaurę.
17 komentarzy:
Jane jest świetna do uniesień... pozdrówk córkę :) i może oglądnijcie Jane Eyre własnie na rynek polski wchodzi ekranizacja tej ksiązki, swietny serial, bodajze z 2006 jak on pozytywnie nastraja!!
Na pewno obejrzymy - ja już go znam, bo chyba na TVN STYLE leciał jakiś czas temu. I jestem pewna, że film jej się tak samo spodoba, jak książka, którą jest po prostu zachwycona. No cóż, moje dziewczyny (te starsze) są już w takim wieku, że do zakochania jeden krok. I ich marzenia o miłości są takie piękne...
Ja też wygrzebałam tą ksiązkę w hipermarkecie, ale jeszcze nie przeczytałam.. :)
a ka kupiłam ostatnio za 6,99 (też z takiego samego kosza) i myślałam, że to okazja :) Ale widzę, że jeśli o okazję chodzi to Tobie poszło znacznie lepiej :)
w którym hipermarkecie, dziewczyny w którym, ja też chcę!
Annie - polecam, zacznij, a nie będziesz mogła się oderwać (tak było ze mną i z moją córką:-)
Zielone-buty - jak widać kosz koszowi nierówny - mój był przepastny, i nawet całkiem zapełniony. 17 złotych polskich na niego wydałam:-)
Dea - aaa, w tym moim "kerfurze" (bo mam do niego blisko) - zapraszam na głęboką wielkopolską prowincję. Na początku chciałam tę serię kupować regularnie (w końcu 10 zł to nie majątek za książkę) - ale nie kupowałam i dobrze, że mój Ślubny mnie od tego pomysłu odwiódł - teraz kupiłam 11 książek za 11 złotych. Ale zaoszczędziłam:-))))))))))))))
Uwielbiam Jane, uwierzycie, że mnie to też podsunęła moja mama do czytania? Historia, jak widzę, lubi się powtarzać... :)
Moja ukochana lektura! Nie dziwię się, że przemawia i do Twojej córki :)
I am doing research for my university thesis, thanks for your great points, now I am acting on a sudden impulse.
generic paxil
Co te powieści w sobie mają, że nigdy się nie nudzą? Ja co jakiś czas sięgam po tę, czy Jane Austen, czy Edith Warton, o Ani z Zielonego Wzgórza nie wspomnę.
Moja córka też teraz odkrywa świat klasyki romansu, a jak się obie usadzimy do oglądania filmów opartych na tych powiesciach, to nie obywa się bez chusteczek. Uwielbiam te chwile spędzone wspólnie z córką
oo koniecznie trzeba tą książkę przeczytać... tylko że nigdzie nie mogę trafić na książki po 1 zł;( pozdrawiam i zapraszam do mnie www.voyageaveclivre.blogspot.com
Lubię takie przeceny, ale nie przepadam za romansami:)
Kiedys w odleglej juz mlodosci czytalam "Jane Eyre" i tez myslalam, ze to romans, ale dzis wiem, ze to cos wiecej; to ksiazka o dzielnej madrej, inteligentnej, niezaleznej kobiecie i - ufam, ze tu nikogo nie odstrasze - powiedzmy takiej pre-feministce, ktora, mimo skromnej pozycji spolecznej nie bala sie miec i wypowiadac odwaznych, niezaleznych opinii. Ta wlasnie cecha okazala sie sukcesem, ktory zapewnil jej najpierw zainteresowanie a potem milosc Rachestera. Charlotte Bronte, ktorej alter-ego jest Jane, w drugim wydaniu powiesci, ktore ukazalo sie pod jej wlasnym nazwiskiem, a nie meskim (jak wydanie pierwsze) napisala do recenzenta, ktory "wypominal" jej, ze jest kobieta ze "dla czytelnika nie jestem ani kobieta, ani mezczyzna, jestem autorem". Mozna tylko z najwiekszym podziwem patrzec jak na poczatku XIX wieku na plebanii w prowincjonalnym angielskim miasteczku kwitly takie umysly. Wiec Hadziu kup "Jane Eyre" i czytaj ja pod nieromansowym katem, bo tu romans jest tylko wehikulem do przeslania mysli wiekszych i wazniejszych.
cudowna książka!!!
Jedna z moich pierwszych samodzielnie kupionych książek:) I pierwsza, przy której siedziałam całą noc.
A okładka, no cóż, filmowa. Akurat to moim zdaniem najlepsza ekranizacja (Franco Zefirelli, bodajże 1996 rok, a "Izaura" to Charlotte Gainsbourg, córa Serge'a;)
Prześlij komentarz