wtorek, 17 lutego 2009

Festung Breslau - Marek Krajewski

O Marku Krajewskim i jego kryminalnych powieściach słyszałam już dawno i to, co słyszałam, było bardzo pochlebne i sprawiło, że książki przez niego napisane bardzo chciałam przeczytać. Miałam nawet czytelnicze wyrzuty sumienia, że jeszcze tego nie zrobiłam. Jestem właśnie po lekturze "Festung Breslau" i... dochodzę do wniosku, że to moje poczucie winy było mocno przesadzone - tak jak zachwyty nad panem Krajewskim i jego książkami. A znajomość moją z tym autorem zaczęłam od jego rzekomo najlepszej książki, choć ostatniej w 4-częściowej serii o Eberhardzie Mocku. Może wcześniejsze części są lepsze, ale cóż - nie mam ochoty zapoznawać się z nimi. Powiem tylko tyle - generalnie książkę czytało mi się bardzo źle - ciężko, topornie, przez niektóre fragmenty wprost nie mogłam przebrnąć, a nagromadzenie przekleństw i wulgaryzmów przyprawiało mnie o dreszcze (choć do tych najdelikatniejszych nie należę i mimo całego mojego z nimi osłuchania - po prostu nie lubię) - powieściowe postaci "kurwują" na lewo i prawo (ale chyba dla zrównoważenia tego cytują też łacińskie sentencje). Raziło mnie też przedstawienie bohaterów, momentami nie tyle mocno zarysowane, co po prostu przerysowane. Styl powieści? Zbyt wiele kontrastów (bardzo przejaskrawionych), napisana tak, że nie "wciąga" w swój nurt, nie zapiera tchu w piersiach i nie zaskakuje. Mnie przynajmniej. Łapałam się na tym, że podczas czytania nie mogę się skupić i... myślę o czymś innym. Poza tym nie trzeba jej doczytywać do końca, żeby się dowiedzieć, kto zabił. Nie mogę też powiedzieć, że nie lubię powieści kryminalnych, bo lubię i czytam od czasu do czasu. Nie jest to też kwestia sięgnięcia po tę książkę w nieodpowiednim momencie - jestem przekonana, że kiedykolwiek bym po nią nie sięgnęła, i tak nie podobałaby mi się. Cóż, nigdzie nie jest powiedziane, że wszystko, co czytamy, musi nam się podobać.

Akcja powieści osadzona jest we Wrocławiu w ostatnich tygodniach wojny, wiosną 1945 roku. Sześćdziesięciodwuletni, zawieszony w obowiązkach oficer Eberhard Mock prowadzi prywatne śledztwo w sprawie zabójstwa pasierbicy znanej antyfaszystki. Doświadczony przez życie bohater przemierza bombardowane miasto, nieustannie narażając się na śmierć. Musi wybierać pomiędzy potrzebą wyjaśnienia sprawy a chęcią zapewnienia bezpieczeństwa żonie, pomiędzy ucieczką z Breslau a pozostaniem w mieście.Festung Breslau to mistrzowsko skonstruowany kryminał, czerpiący z najlepszych tradycji gatunku, niebanalny i zaskakujący. Znakomity język współtworzy zagadkowy nastrój, trzymająca w napięciu intryga powoli odsłania przed czytelnikami swoje tajemnice, postacie są interesujące i niejednoznaczne. Krajewski z niezwykłą dokładnością kreśli obraz dawnego Wrocławia. Tym razem czytelnik prowadzony jest także przez podziemną część miasta, zamienionego przez Niemców w twierdzę.Stali czytelnicy odnajdą w czwartej części cyklu to, co w nim najlepsze, dla nowych stanie się ona z pewnością początkiem lekturowej przygody.

Dla mnie ta przygoda skończyła się, zanim jeszcze zdążyła się zacząć. A w planach czytelniczych mam jeszcze jedną książkę z tych kryminalnych powieści z akcją rozgrywającą się w wojennych realiach - wprawdzie innego autora (Philip Kerr "Marcowe fiołki", w sumie 5 części), ale jestem ciekawa jak wypadnie porównanie i czy w ogóle da się je porównać. Z noty wydawcy dowiedziałam się, że śledztwa będą prowadzone w czasach potęgi i upadku III Rzeszy, czyli w zasadzie w tym samym czasie, co seria książek o Eberhardzie Mocku.

Poczytamy, zobaczymy...

Wydawca: Wydawnictwo WAB
Ilość stron: 286
ISBN: 83-7414-210-3
EAN: 9788374142106
Indeks: 69423857

Biały oleander - Janet Fitch


Na okładce książki czytamy: "Światowy bestseller 1999 roku - ponad milion sprzedanych egzemplarzy w ciągu sześciu miesięcy." No tak, cały świat już zna, już przeczytał, a mnie książka ta wpada w ręcę 10 lat po swojej światowej premierze. Pocieszam się jednak myślą, że lepiej późno, niż wcale.
Akcja "Białego oleandra" toczy się w jednym z najbardziej znanych miast Stanów Zjednoczonych - w Los Angeles, a jej głownymi bohaterkami są 12-letnia Astrid, bardzo utalentowana plastycznie i jej matka, Ingrid Magnussen, zakochana i szalona poetka, która zabija swego niewiernego kochanka, Barry'ego Kolkera, a winę za to zrzuca na wiatr Santa Ana. Ingrid zostaje za ten czyn skazana na dożywotni pobyt w więzieniu, a dla Astrid, która nagle traci matkę, rozpoczyna się mająca trwać wiele lat podróż przez lepsze lub gorsze rodziny zastępcze oraz inne instytucje amerykańskiego systemu opieki społecznej (trafia do w sumie do pięciu domów). Dziewczynka doznaje mnóstwa fizycznych i psychicznych upokorzeń i cierpień, zostaje postrzelona przez jedną z zastępczych matek w tragicznym akcie zazdrości o mężczyznę, w innej rodzinie zostaje pogryziona przez psa. Gdy Astrid w końcu trafia do kolejnej rodziny, a ta początkowo zdaje się funkcjonować normalnie, to po jakimś czasie okazuje się, że przybrana matka cierpi na tak głęboką depresję, że popełnia samobójstwo. Wydawać by się mogło, że tę kilkunastoletnią dziewczynę spotkała taka ilość nieszczęśliwych zdarzeń i tragedii, że powinna być strasznie okaleczona psychicznie. Ona jednak dorasta i dojrzewa, zdobywając poprzez te wszystkie doświadczenia świadomość własnej osobowości i odnajdując swoje miejsce w świecie.

Jest to poruszająca opwieść o bardzo skomplikowanych relacjach pomiędzy matką a córką, o wpływie toksycznej i zaborczej miłości matki i próbach uwolnienia się od niej córki, poszukującej w kolejnych rodzinach zastępczych prawdziwej miłości i tej specjalnej siły, jaką tylko rodzina potrafi zapewnić. Autorka tworzy na stronach powieści doskonałe portrety psychologiczne swoich bohaterów, opisuje np. bardzo bogate życie wewnętrzne Astrid - poprzez to bohaterowie jawią się czytelnikowi jako postaci wyraziste i niepowtarzalne, w pełni przemyślane. Udaje jej się to również dzięki celnym obserwacjom i spostrzeżeniom oraz lekkiemu stylowi pisania.
"Biały oleander" to książka o dwóch niesamowitych kobietach, o ich sile i wspólnym oddziaływaniu na siebie, o tym jaką walkę toczą ze sobą i o łączącej je mimo wszystko emocjonalnej więzi.

Cieszę się, że ta książka w końcu do mnie trafiła. Mając do wyboru taką literaturę, jak "Biały oleander", trudno mi ZMUSIĆ SIĘ do sięgnięcia po moją wyzwaniową "Trędowatą" - na razie ją odłożyłam na tzw. "czytelnicze zaś" (chociaż jak się tak zastanowię i spojrzę na te wszystkie wspaniałe książki, które ostatnio przeczytałam, a do tego jeszcze pomyślę, ile takich wspaniałych książek nieprzeczytanych czeka na mnie - to naprawdę nie wiem, czy w ogóle po nią jeszcze sięgnę).

autor: Janet Fitch
tytuł: Biały oleander
język oryginału: angielski
liczba stron: 428
miejsce wydania: Poznań
rok wydania: 2001
oprawa: miękka
wymiary: 125 x 183 mm
ISBN: 83-7150-880-8seria: Kameleon

Przepiórki w płatkach róży - Laura Esquivel

"Przepiórki w płatkach róży. Powieść w zeszytach na każdy miesiąc, przepisy kucharskie, historie miłosne tudzież porady domowe zawierająca." I rzeczywiście, książka składa się z 12 rozdziałów, a każdy nosi nazwę miesiąca. Rozpoczyna się w styczniu przepisem na gwiazdkowe bułeczki. Poznajemy też w nim historię przyjścia na świat głównej bohaterki, Tity oraz absurdalny zwyczaj panujący w meksykańskich rodzinach, a mianowicie taki, że najmłodszej córce nie wolno wyjść za mąż, gdyż musi ona opiekować się swoją matką, dopóki ta nie umrze. Tita jest taką najmłodszą córką, zakochaną w chłopaku o imieniu Pedro - przychodzi prosić jej matkę Elenę o rękę Tity - dostaje jednak zgodę na małżeństwo, ale ze starszą siostrą ukochanej, Rosaurą. Tita jest zrozpaczona, ale Pedro - aby być blisko ukochanej - zgadza się na takie rozwiązanie, które w efekcie okazuje się być tym nienajlepszym. Pedro nie kocha Rosaury, pragnie znaleźć się w pobliżu Tity, ale apodyktyczna Mama Elena dba o to, aby ci dwoje nigdy się nie spotkali sam na sam, ba, żeby nawet nie znaleźli się na wyciągnięcie ręki od siebie. Trudna to miłość, ale sprawia, że Tita całe swe serce wkłada w przygotowywanie potraw - po śmierci swojej jedynej przyjaciółki, kucharki Nachy, to właśnie Tita przejmuje jej obowiązki. Tita gotuje dla całej rodziny, gotuje wyszukane potrawy, często już przez wszystkich zapomniane, a do przygotowania tytułowych przepiórek wykorzystuje róże, które otrzymała od ukochanego.
"...Wzięła głeboki oddech, chwyciła pierwszą przepiórkę iskręciła jej szyjkę. Nieraz widziała, jak robiła to Nacha, ale ona zrobiła to tak niezdecydowanie, że biedny ptak nie zdechł, tylko biegał po kuchni ze zwisającą na bok głową skarżąc się żałośnie. Ten widok ją przeraził. Zrozumiała, że przy zabijaniu nie wolno być słabym: albo się robi to pewnie, albo sprawia się wielki ból. W tym momencie pomyślała, że dobrze byłoby mieć siłę Mamy Eleny; ona zabija od razu, jednym uderzeniem, bez litości. Chociaż jak się tak dłużej nad tym zastanowić, to nie zawsze. W stosunku do niej zrobiła wyjątek, zaczęła ją zabijać, od kiedy była jeszcze małą dziewczynką, po trochu, po troszeczku, i do tej pory nie zadała ostatniego ciosu. Po ślubie Pedra z Rosaurą Tita, jak ta przepiórka, została z przetrąconą głową i duszą..."

Generalnie czyta się tę książeczkę bardzo szybko, ja jednak za pierwszym razem, kilka tygodni temu, odłożyłam ją na tzw. "zaś" - z pewnością nie był to dobry moment na jej przeczytanie. Wtedy nie spodobała mi się ta historia, taka trochę bajka z odrobiną magii. Ale zachęcona opinią siostry, zakochanej w "Przepiórkach...", sięgnęłąm po nie jeszcze raz. Tym razem nie tylko doczytałam do końca, ale nawet nie spostrzegłam, kiedy się historia Pedra i Tity skończyła. A gdy skończyłam, zauważyłam, że ciągle wracam do tej książki myślami - do ich miłości i pasji, i zastanawiam się nad moją miłością i moimi pasjami. Muszę bardziej dbać o to, co mam - do takiego wniosku doszłam - bo niby to takie oczywiste, że aż wyświechtane - ale dopóki ktoś tego nie nazwie, nie wypowie, człowiek nie zastanawia się nad tym. Mnie ta niepozorna książeczka zmusiła do przemyśleń i bardzo się z tego cieszę.


PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
wydanie pierwsze 1993.r
ISBN: 83-06-02332-3
Format: 11x18cm, 218 stron
Oprawa: Miękka
Wydanie: 1

W poszukiwaniu Szmaragdowego Lwa - Judith Merkle Riley


No cóż, skończył się kolejny, nieplanowany przeze mnie etap mojej podróży w czasie. Ale jak to w prawdziwej podróży bywa - niby jedziemy zgodnie z planem, a po drodze wstępujemy do miejsc, o których usłyszeliśmy, że są warte obejrzenia. Tak było i ze mną tym razem. Jako że niedawno zachwyciła mnie "Księga Małgorzaty" Judith Merkle Riley, sięgnęłam kilka dni temu po drugą jej część "W poszukiwaniu Szmaragdowego Lwa". Przyznam szczerze, że miałam pewne obawy, bo z mojego doświadczenia wynika, że rzadko podobają mi się tzw. "drugie części" - nie przepadam za kontynuacjami książek czy filmów z wielu powodów - najczęściej odnoszę w takich przypadkach nieodparte wrażenie, że ta druga właśnie część została zrobiona w celach czysto komercyjnych, dla chęci powtórzenia sukcesu tej pierwszej. I tym razem spotkała mnie miła niespodzianka - "W poszukiwaniu Szmaragdowego Lwa" spodobała mi się, i to bardzo.

Kilka słów o treści - Akcja toczy się w burzliwych czasach wojny stuletniej, w roku 1358. Małgorzata po śmierci swego pierwszego męża zostaje porwana wraz z córkami Alicją i Cecylią przez hrabiego de Vilers i poślubia jego syna Gilberta (znanego nam z pierwszej części jako brat Grzegorz - ubogi mnich spisujący wspomnienia Małgorzaty). W zamku Brokesford Małgorzata dowiaduje się, że towarzyszy jej Chłód - duch zmarłego męża, pana Kendala, a po jakimś czasie poznaje też Płaczącą Damę - która jest duchem jej teściowej i zamieszkuje zamkową kaplicę. Czas upływa i Małgorzata próbuje przyzwyczaić się nie tylko do swego nowego domu, ale i męża. Udaje jej się odkryć w swoim sercu ciepłe uczucia dla Gilberta, a niebawem zakochuje się w nim, ale ich szczęście nie trwa długo. Mąż wraz z ojcem i bratem wyruszają na wojnę do Francji - Gilbert jedzie jako kronikarz księcia Lancaster. Niedługo potem zostaje pojmany i uwięziony przez hrabiego de Saint Medard. Małgorzata jest w rozpaczy, a na domiar wszystkiego okazuje się, że jest w ciąży - traci przez to swoją moc. Z wojny wracają jej teść oraz szwagier i Małgorzata obawiając się o życie swoje i swoich dzieci, wykorzystuje wizytę pewnej markizy na zamku Brokesford i ratuje się ucieczką pod jej eskortą. Dociera do Londynu, odnajduje swoich przyjaciół - Hildę i Malachiasza, a ci zgadzają się towarzyszyć jej w podróży do Francji i pomóc w odzyskaniu Gilberta (jej córki pozostają w tym czasie pod opieką przyjaciela jej zmarłego męża). Malachiasz chce przy okazji wizyty we Francji odnaleźć tłumacza dla swojej drogocennej księgi, zawierającej według jego mniemania wskazówki dotyczące sposobu otrzymania złota (nie rozumie z tej księgi ani słowa, a swoje domysły opiera jedynie na oglądanych ilustracjach).

Tytułowe "poszukiwanie szmaragdowego lwa" to cel życia Malachiasza, fałszywego mnicha, handlarza odpustami lub kupca bławatnego - w zależności od nastroju oraz wymogów systuacji, w której się akurat znalazł. Ale nade wszystko jest Malachiasz praktykującym miłośnikiem alchemii i za wszelką cenę (ale oczywiście w granicach rozsądku) chce uzyskać złoto. Dzięki swoim sztuczkom, znajomości procesów chemicznych oraz wrodzonym bystrości i sprytowi, a ponadto dzięki sprzyjającemu mu szczęściu, udaje mu się osiągnąć cel i "produkuje" kilka sztuk złota. Fakt ten, jak również szczęśliwy splot wydarzeń oraz zatruty pierścień otrzymany przez Małgorzatę od czarnej markizy podczas ucieczki z zamku Brokesford, pomagają uwolnić wycieńczonego długim więzieniem Gilberta i wszyscy wyruszają w drogę powrotną. Po drodze udają się jeszcze do miejsca, gdzie Malachiasz mógłby odnaleźć swojego tłumacza. Brzemienna Małgorzata rodzi syna, Gilbert wraca do sił i .... Tyle w ogromnym (naprawdę OGROMNYM) skrócie. Nie da się w kilku zdaniach opisać wszystkich przygód, jakie przeżyła Małgorzata i jej przyjaciele. Książka obfituje w niezliczoną ich ilość i charakteryzują ją tak niespodziewane zwroty akcji, że trzyma w napięciu od początku aż do ostatniej strony. Czytelnik odnajdzie w niej to wszystko, co prawdziwa powieść historzyczna zawierać powinna - a więc np. wątek miłosny, motyw porwania oraz zdrady, pozna interesujących bohaterów pozytywnych i negatywnych - wszystko to opisane językiem niezwykle barwnym acz nieskomplikowanym, przedstawione na tle średniowiecznej Francji i Anglii.

Tak, jak w przypadku pierwszej części, tak i teraz, gdy skończyłam czytać "W poszukiwaniu Szmaragdowego Lwa" odczułam żal i niedosyt, że to już koniec. Koniec mojego czytania tej książki i przeżywania przygód rozgrywających się na jej kartach, i koniec mojego wyobrażania sobie tego, co opisała autorka. Ale już ją zamówiłam on-line i za kilka dni ją dostanę. Lubię mieć książki, które lubię (trochę masło maślane, ale co tam). Mój K. znów daleko, więc sama sobie zrobię prezent na dziesiejsze urodziny - oczywiście 25-te urodziny:-)))

W poszukiwaniu Szmaragdowego Lwa - Judith Merkle Riley
Wydawnictwo: Książnica 2008
Stron 464

Z Kulmowej się nie wyrasta...

... i ja jestem tego żywym dowodem. To taka miłość na całe życie. I od pierwszego wejrzenia. Byłyśmy w zeszłym tygodniu ze Starszomłodszą w bibliotece i w ręce wpadła nam książka z gatunku naszych ulubionych, ba! ukochanych. W sam raz na niedzielne piknikowanie (w łóżku) - zbiór wierszy Joanny Kulmowej "Kulmowa dzieciom".

Oj, podobało nam się i to bardzo (mnie to się w takich chwilach i wiersze podobają i to,że moje dziewczyny mam przy sobie). I gdy tak w niedzielny poranek leżałyśmy w łóżku, delektując się naszym piknikiem, stwierdziłyśmy, że dla każdego w naszej rodzinie bliższej i dalszej znajdzie w tym zbiorze pasujący wiersz, np. dla Najstarszej zadedykowałyśmy "Krainę Nigdyniewyspania" - jeśli nie musi wstać, potrafi przespać cały dzień, wstaje zjeść kanapkę po czym znów idzie spać i przesypia całą noc. Nic, tylko pozazdrościć zdrowego snu - chociaż mnie szkoda czasu, tyle fajnych rzeczy można zrobić, przeczytać, uszyć, zobaczyć itp.

Daleko od wstawania
jest kraina Nigdyniewyspania

Czy deszcz pada
czy świeci słońce
Nigdyniewyspanie jest śpiące.

Dzwonią dzwony
terkoce budzik.
Nigdyniewyspania nic nie zbudzi.

Śnią się Nigdyniewyspaniu senne zimy
senne wiosny i jesienie
senne lata.
I my w Nigdyniewyspaniu tkwimy
w nigdyniewyspanych światach.

Tam jesteśmy i musimy tam leżeć
choć myślimy że jesteśmy tylko tu.
Bo to Nigdyniewyspanie nigdy nie uwierzy
że jest coś
tam gdzie nie ma snu.

"Gdyby ciocia miała wąsy" - dedykacja dla naszej Cioci Kloci, nie dlatego, że ma wąsy, ale zabawnie było sobie ją z tymi wąsami wyobrazić.

Gdyby tak ciocia miała wąsy
byłoby z nimi nieco roboty.
Bo zakręcałaby je każdej nocy na papiloty.
I myłaby je w cytrynowej wodzie,
żeby miękkie były
jak aksamit.
I zamęczałaby wszystkich co dzień:
- Czy nie pięknie mi z tymi wąsami?
Rozczesywałaby je szczotką -
tak jak się brodę rozczesuje -
żeby każdy mógł się zachwycać:
- O! Ciotko!
Ciotka jest prześlicznym wujem!
Na to ciotka śmiałaby się jak trzpiotka:
- I ty też nabrałeś mi się na to?
Wcale nie jestem wujem.
Jestem ciotką.
Tylko wąsatą!

Dla swojego Taty, a mojego K., dziewczyny wybrały wiersz pt. "Wół" (no cóż, Starszomłodsza dostała takiego ataku śmiechu, że nie mogła bardzo długo się uspokoić. Śmiała się i śmiała, śmiała i śmiała - naprawdę bez końca)

Nie pamięta wół
jak cielęciem był.
Nie może sobie przypomnieć.
Martwi się
martwi
ogromnie:
Czy zawsze miałem rogi
i nogi
i głowę
i wielkie oczy wołowe?
Czy byłem wołkiem czy wołem?
Czy ukończyłem szkołę?
Czy miałem dobrą cenzurę?
Czy dostawałem w skórę?
Czy dawno mi uszy wyrosły?
A może zawsze
zawsze
zawsze byłem dorosły?
Pamiętam tak niewiele...
Ach jakież ze mnie cielę!


A dla dziadka Stasia "W aptece" (oj, żeby ten nasz dziadziuś nie chorował i był zawsze zdrowy)

W aptece jak to w aptece
okropnie długi ogonek.
Tu na recepty. Tutaj bez recept.
Czym mogę służyć? Załatwione.
Rycyna.
Pigułki.
Olej.
Proszę bardzo
teraz pana kolej,
- A pan szanowny nic nie brał jeszcze?
Czemu pan stoi i stoi?
- Bo ja poproszę
panie magistrze
o ten różowy słoik.
- Różowy?
To są proszki od bólu głowy.
- Ja jestem stary panie magistrze
mnie boli tamto i to
więc chcę mieć szkło najprzezroczystsze,
żebym mógł patrzeć panie magistrze
żebym mógł patrzeć przez szkło.
Świat się stanie różowy różowy,
a ja będę już zawsze zdrowy...


Dla mnie moje dziewuszki znalazły "Mamy mamę" - a jakże, wiersz o mamie dla mamy, wzruszyłam się, gdy to czytały

Najlepsze u mamy
jest to
że ją mamy.
Mamy ją swoją nie cudzą.
Nie inna.
Zawszę tę samą.
I żeby nie wiem co się stało
mama zostanie mamą.
Tylko jedna mama na zmartwienia.
Tylko jedna na dwójkę z polskiego.
Tylko jedna od bójki z najlepszym kolegą.
Jedna od bólu zęba
i od przeziębienia.
Nie na sprzedaż.
Nie do zamiany.
Nasza
wszędzie i przez cały czas.
Więc najlepsze u mamy
jest toże ją mamy

i że mama ma właśnie nas.

O, i jeszcze dla wujka M. od cioci Kloci wierszyk "Gdybym miał dziesięć rąk"

Gdybym miał dziesięć rąk
To jedną
Drapałbym się w głowę.
Drugą
Jadłbym lody. Czekoladowe.
Trzecią grałbym w guziki.
Czwartą szarpałbym dziewczyńskie warkoczyki.
Piątą sprałbym tych dwóch od sąsiadki.
Szóstą
Skubałbym kwiatki.
Siódmą -
Od niechcenia -
Kierowałbym ulicznym ruchem.
Ósmą
Łapałbym muchę.
Dziewiątą
Waliłbym w ogromny bęben.
A dziesiątą?
Dziesiątej używać nie będę.
Bo co?
Bo rzecz wiadoma:
Straszniem się napracował tamtymi dziewięcioma.


Można by tak w nieskończoność, ciekawe co by się pierwsze wyczerpało - wiersze czy rodzina? Ale tak na poważnie - książka ta jest przeogromną skarbnicą pomysłowości tematycznej i językowej (np. Kraina Nigdyniewyspania,Krześlaki rżą i krzeszą iskry kopytem, stołoń - biedna pokraka taka) i kto raz zapozna się z tymi wierszami, temu pisana będzie miłość do nich i ich autorki do końca życia. Wiersze Joanny Kulmowej mogą odgrywać dla dzieciaków ogromną rolę - będą bawić, uczyć, pocieszać, rozwijać wyobraźnię, będą pomagać kształtować uczucia miłości, przyjaźni, tolerancji - trzeba je tylko dzieciom dać, a one będę z nich radość czerpać garściami. I pokochają je całym sercem na zawsze. Tak jak my!




Zdjęcie Joanny Kulmowej wzięłam stąd

Córka fortuny - Isabel Allende

Dobrej literatury nigdy za wiele. I znów kolejna uczta dla mojego wyrafinowanego czytelniczego podniebienia. Jakiś czas temu miałam przyjemność obejrzeć w TV "Dom dusz" ( w obsadzie m.in takie gwiazdy jak Winona Ryder, Jeremy Irons, Meryl Streep, Glenn Close i Antonio Banderas) nakręcony na podstawie powieści Isabel Allende - wtedy nie miałam na swoim koncie jeszcze żadnej przeczytanej książki tej chilijskiej pisarki. Ale film bardzo mi się spodobał i za jego sprawą postanowiłam sięgnąć do źródeł, czyli do książek.

"Córka fortuny" osadzona jest początkowo w XIX-wiecznych realich chilijskiego Valparaiso, a następnie zostaje przeniesiona do ogarniętej gorączką złota Kalifornii. Wszystko odbywa się za sprawą głównej bohaterki - Elizy Sommer - która jako niemowlę zostaje podrzucona na progu tzw. dobrego domu i przygarnięta na wychowanie przez Miss Rose. W wieku lat kilkunastu Eliza zakochuje się i gdy jej ukochany, Joaquin Andieta postanawia opuścić Chile i popłynąć do Kalifornii, aby tam zdobyć szczęście i bogactwo, dziewczyna wpada w rozpacz i po jakimś czasie udaje jej się zaokrętować na statku płynącym właśnie do Ameryki. Ucieka oczywiście w tajemnicy przed rodziną, a swoją podróż odbywa oczywiście na gapę pod pokładem żaglowca. W trakcie tej podróży zaprzyjaźnia się z chińskim lekarzem, Tao Chi'en, który opiekuje się nią również przez jakiś czas po przybyciu na ląd. Powstaje między nimi więź bardzo wielkiej przyjaźni, która po kilku latach przeradza się w miłość.


Postać Elizy bardzo mnie ujęła - swoim zdecydowaniem, mądrością, determinacją i odwagą. Udowodniła, że jeśli tylko się czegoś mocno pragnie, można to osiągnąć, wykraczając poza przyjęte ograniczające konwenanse i łamiąc wszelkie ogólnie przyjęte reguły. Może i popełniła w swoim życiu kilka błędów, ale w końcu stała się kobietą wolną i niezależną, odnalazła szczęście i swoją drogę w życiu. Dzięki miłości i ogromnemu bagażowi zdobytych doświadczeń zaakceptowała swoje życie - a dla wielu kobiet w tamtych czasach pozostawało to wszystko, co osiągnęła Eliza, tylko i wyłącznie w sferze bardzo skrytych marzeń.


Nota Wydawcy (do poprzedniego wydan, 2005): "Córka fortuny" to wzruszająca opowieść o miłości w czasach naznaczonych przez przemoc i chciwość, w których bohaterom udaje się ocalić przyjaźń, współczucie i odwagę. Autorka ukazuje zabawny światek Anglików osiadłych w Chile, fascynujący i barwny obraz Chin w kresie wojen opiumowych i przygnębiającą wizję Kalifornii ogarniętej gorączką złota. Na tym tle maluje postacie, które głęboko zapadną w serca i pamięć Czytelników"


Zdjęcie autorki wzięłam stąd

Isabel Allende (ur. 1942 w Chile), bratanica prezydenta Salvatora Allende, pisarka i dziennikarka.Wyemigrowała z Chile po zamach stanu w 1973 roku. Należy do najpoczytniejszych autorek z kręgu literatury iberoamerykańskiej. Jej książki tłumaczone na 27 języków znajdują się w czołówce światowych list bestsellerów i osiągają wielomilionowe nakłady w każdym wydaniu.


Autor: Isabel Allende
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 454
Format: 135 x 205 mm
Oprawa: twarda
ISBN-13: 9788374954402
Data wydania: wrzesień 2008

Tego lata w Zawrociu - Hanna Kowalewska


Jakoś tak się dzieje, że ja to zawsze wszystko z opóźnionym zapłonem. Tak jak i teraz - wszyscy już dawno przeczytali - a ja jak zwykle na końcu. Wszyscy już zdążyli zapomnieć, a ja się zachwycam. A, co mi tam - podobało mi się, i to bardzo. To kolejna książka, którą mogłam się delektować - napisana tak, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Tytułowe Zawrocie od razu mi się spodobało, a jego właścicielka, a właściwie dziedziczka Matylda, wzbudziła we mnie ogromną sympatię.

Babka Aleksandra umiera i w swoim testamencie zapisuje dom z ogrodem i sad wnuczce Matyldzie. Sytuacja, wydawać by się mogło, jak najbardziej normalna - ale nie tutaj, bo Matylda nie znała swojej babki. Nie utrzymywały ze sobą żadnych kontaktów, bo stary zatarg babki Aleksandry z matką Matyldy, Krystyną, nie pozwolił rozwinąć się więzi, jaka zazwyczaj łączy wnuki i dziadków.

Matylda zostawia więc na jakiś czas swoje warszawskie życie, pracę i mieszkanie i wyjeżdża na prowincję, gdzie wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo i prosto. Bohaterka odnajduje w zapisanym jej domu pamiętniki, pisane niegdyś przez jej dziadka, a po jego śmierci kontynuowane ręką jego żony, Aleksandry. Dzięki nim Matylda ma okazję poznać kawał rodzinnej historii oraz tych członków rodziny, z którymi przez wiele lat nie miała kontaktu.

Historia tego lata, które Matyldzie przyszło spędzić w Zawrociu, mnie osobiście bardzo się podobała - ciekawa fabuła, bogata językowo narracja. Podobała mi się mimo, że zanim sięgnęłam po tę książkę spotkałam się z bardzo skarajnymi opiniami na jej temat: od zachwytu po nienawiść, począwszy od tego, że to majstersztyk po stwierdzenia, że to książka mało ambitna, przegadana, bez filozoficznego podejścia do tematu; autorce zarzucano nawet, że ma swoich czytelników za - powiedzmy delikatnie - niemądrych, gdyż sama podaje wszystko na talerzu, nie dając czytelnikowi możliwości własnego "udziału" w lekturze. Może i tak. Ale ja jestem zwykłą czytelniczką i nie będę się silić na jakąś pseudokrytykę, bo krytykiem literackim nie jestem. Mnie się książka albo podoba, albo nie; albo książki nie doczytuję, bo nie mogę przebrnąć przez pierwszy rozdział, albo czytam z zapartym tchem i odwlekam przeczytanie ostatnich stron, żeby czytana historia za szybko się nie skończyła.

Na szczęście (dla mnie) "Tego lata w Zawrociu" ma swoją kontynuację - już zaczęłam czytać drugą część.


Autor: Hanna Kowalewska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka , Kwiecień 2007
ISBN: 978-83-7506-045-4
Liczba stron: 224
Wymiary: 125 x 195 mm

Noc świętego Bartłomieja - Lorenzo de Medici



Książka, o której dziś chcę napisać wpadła mi w ręce przypadkiem – bo nie było akurat nic ciekawszego w mojej ubogiej w interesujące tytuły prowincjonalnej bibliotece. Ale przeczytanie jej było dla mnie ogromną przyjemnością i sprawiła ona, że znów jestem zachwycona przeczytaną książką (ostatnio dość często mnie to spotyka). Jest ona kolejnym nieplanowanym etapem w mojej podróży w czasie – jak widać, nie jadę wyznaczoną trasą, tylko zbaczam z niej ciągle, by poznawać inne ciekawe miejsca po drodze. A do celu mojej podróży przecież dojadę – nieważne, czy prostą drogą, czy też objazdami.

„Noc świętego Bartłomieja” to wspaniała powieść historyczna, której autorem jest Lorenzo de Medici, ostatni żyjący potomek rodu Medyceuszy; powieść odwołująca się do rzeczywistych wydarzeń, mających miejsce w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 roku w Paryżu, kiedy z rozkazu królowej Katarzyny Medycejskiej zostali wymordowani francuscy protestanci, zwani hugenotami, (uważani przez katolików – z papieżem Grzegorzem XIII włącznie – za heretyków). W tekstach źródłowych można też spotkać inne określenia wspomnianej już nocy św. Bartłomieja - „krwawe gody paryskie” lub „krwawe wesele” ze względu na to, że zamordowani hugenoci byli w większości gośćmi przybyłymi z całego kraju do Paryża na uroczystość zaślubin Małgorzaty de Valois, katolickiej księżniczki i zarazem córki Katarzyny Medycejskiej , która 18 sierpnia 1572 r. wyszła za mąż za Henryka Burbona, króla Nawarry (krainy historycznej położonej w północnej Hiszpanii i południowo-zachodniej Francji), jednego z przywódców hugenotów. Ślub tych dwojga – symbol połączenia się dwóch potężnych królewskich rodów (protestanckiego i katolickiego) miał przypieczętować pokój zawarty w 1570, na mocy którego protestanci cieszyli się – wprawdzie ograniczoną, ale zawsze - swobodą wyznania, stał się natomiast iskrą zapalną na tę beczkę prochu, którą wówczas był Paryż wraz ze swymi mieszkańcami i ich wrogimi wobec hugenotów nastrojami. W tragicznych wydarzeniach nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 r. żołnierze gwardii królewskiej wspomagani przez tłumy Paryżan zabili około 3 tys. Hugenotów – zamieszki miały miejsce również w innych miastach Francji i trwały jeszcze przez kilka tygodni, a podczas krwawego rozprawiania się z innowiercami śmierć poniosło do końca września ok. 20 tys. Hugenotów (niektóre źródła podają nawet liczbę 100 tys. ofiar).

Jest 5 stycznia 1589 roku. Poznajemy Katarzynę Medycejską, blisko siedemdziesięcioletnia francuską królową matkę, pochodzącą z rodu Medyceuszy, w chwili, którą można śmiało określić bardziej jako ponurą niż podniosłą. Królowa leży na łożu śmierci – stan jej zdrowia ostatnio bardzo się pogorszył i męczy ją bardzo silny kaszel spowodowany bronchitem, wysoka gorączka, podagra i WIEK – przypadłość, z którą nie dało się królowej wygrać. Katarzyna jest jednak w głębi duszy przekonana, że jej godzina jeszcze nie nadeszła. Już wielokrotnie ocierała się o śmierć i tym razem też jej się uda wywinąć - królowa w to wierzy, ale czy tak będzie rzeczywiście? We wcześniejszych latach była zwolenniczką astrologii i wiedzy tajemnej – wierzy więc teraz w pewną przepowiednię związaną ze swoją śmiercią. Czy przepowiednia się spełni? Ja już to wiem.

Katarzyna wspomina swoje życie i czasy panowania – w jej wspomnieniach Italia, z której pochodziła, pozostała na zawsze cudownym krajem, jego mieszkańcy uśmiechnięci i uprzejmi, a włoskie place, pałace i ogrody najpiękniejsze na świecie. Francuska królowa nigdy nie przestała czuć się Włoszką i - mimo, że mieszkała we Francji od 56 lat - do końca swego życia mówiła po francusku ze specyficznym akcentem, który jej poddani potajemnie wyśmiewali. Katarzyna sprawowała we Francji twarde rządy przez 42 lata, bez pobłażania i okazywania słabości. Leżąc na łożu śmierci myśli o sporządzeniu testamentu i zabezpieczeniu przyszłości ok. 500 osób ze swojej świty (miała np. 66 dworzan, 58 doradców, 108 sekretarzy, 51 kapelanów, 23 medyków, 50 pokojowych, 40 kucharzy i wielu, wielu innych). W swoich wspomnieniach najczęściej wraca myślami do swojej pokojówki - „małej” Tinelli, która zaskarbiła sobie sympatię starej królowej.

Mogłoby się wydawać, że nic ciekawego nie będzie się działo na kartach tej powieści – ot, leży sobie stara kobieta, oddaje się wspomnieniom, w których nie potrafi sama sobie odpowiedzieć na pytanie, czy była w swoim życiu szczęśliwa. W tych wspomnieniach postrzega siebie przede wszystkim jako królową, a dopiero potem jako żonę i matkę.

Książka Lorenzo De Medici jest moim zdaniem wspaniale napisana – z wieloma detalami, autor doskonale orientuje się w faktach historycznych, które opisuje. Niemal godzina po godzinie śledzimy bieg wydarzeń tamtego dnia, poznajemy okoliczności i intrygi oraz konkretne osoby, które miały wpływ na masakrę hugenotów. Albo powiem inaczej – już po skończeniu książki, gdy sięgnęłam do źródeł historycznych na temat tych wydarzeń i czytałam opracowania historyków, doszłam do wniosku, że moja wiedza pozwala mi się nawet całkiem dobrze orientować w tym temacie. Oczywiście książka de Mediciego obfituje w niezliczoną ilość fikcyjnych postaci i wydarzeń, ale wszystko to jest ze sobą tak wspaniale połączone, że czytelnik ma w trakcie czytania świadomość tego co się dzieje, uczestniczy w spiskach, intrygach, potajemnych schadzkach albo wykwintnych obiadach. To przechadza się wraz z królową po pomieszczeniach prywatnego skrzydła Luwru, to spaceruje z Tinellą malowniczymi uliczkami Paryża. Ma wrażenie, że widzi dwór podlegający bardzo surowemu ceremoniałowi, gdzie każdy ma swoje określone miejsce i zadanie do wykonania – postrzegane przez ówczesnych Katarzynie Medycejskiej jako drobne przywileje, ale za to bardzo zazdrośnie strzeżone. Autor świetnie nakreślił tło obyczajowe tamtych czasów (przedstawiając nam szczegóły na przykład tego, co się nosiło, jadało, jak urządzone były apartamenty królewskie albo wynajęty pokoik ubogiego młodzieńca, starającego się względy pokojówki Tinelli).

Po lekturze „Nocy świętego Bartłomieja” doszłam do wniosku, że książka ta w jakiś sposób próbuje wytłumaczyć motywy decyzji i rozkazów Katarzyny Medycejskiej, jest próbą pokazania ludzkiej twarzy wielkiej królowej. Ale czy da sie wytłumaczyć i przede wszystkim – czy da się usprawiedliwć to, co się wtedy stało? I czy rzeczywiście było to konieczne, że Paryż spłynął krwią kilku tysięcy hugenotów. Sama Katarzyna - żądna władzy i bezwzględna, nie mogąc pogodzić się z utratą wpływów w państwie i zepchnięcia jej do roli tylko królowej matki - usiłuje za wszelką cenę nie tracić wpływu na swego syna, króla Karola IX - aby go ratować przed rzekomymi zamachami ze strony hugenotów, tłumaczy sobie, że usunięcie ich jest wyższą koniecznością - królowa liczy się z ewentualnymi nieprzyjemnymi konsekwencjami swej decyzji, nie przewidziała jednak, że zginie aż tylu ludzi.

W książce mowa jest o początkowo 50 hugenotach, którzy mieli zostać zgładzeni – ostatecznie w efekcie tej największej w dziejach Francji wojny religijnej zginęło 20 tys. ludzi. Prawdziwym znakiem ówczesnych czasów była jednak reakcja papieża. Grzegorz XIII nie tylko nie potępił pogromu, ale na wieść o nim kazał... odprawić mszę dziękczynną, a Katarzynie Medycejskiej posłał specjalne gratulacje. Polecił też wybić specjalny medal, upamiętniający rzeź hugenotów. „Noc świętego Bartłomieja” to powieść taka, jakie lubię – gdybym miała użyć określeń z np. sztuki kulinarnej, powiedziałabym – dobrze wysmażona, przyprawiona akurat tyle, ile potrzeba, z wieloma dodatkami, podana w sposób bardzo wykwintny na eleganckiej i drogiej zastawie – a gdy się ją już skosztuje, nie można się nią w żaden sposób nasycić – ile by się nie zjadło, jest się ciągle głodnym.

Moja ocena 6/6. Gorąco polecam!

Wydawca: Dom Wydawniczy Bellona
Ilość stron: 272
ISBN: 978-83-111-0576-8
EAN: 9788311105768Indeks: 69511134
Tłumaczenie: Magdalena Adamczyk

niedziela, 1 lutego 2009

Lato przed zmierzchem - Doris Lessing


Nie miałam wcześniej przyjemności przeczytania którejś z książek Doris Lessing. Ta jest moją pierwszą, a zachęciła mnie do sięgnięcia po tę autorkę be.el, która niedawno zamieściła u siebie recenzję innej jej książki - "Podróży Bena". "Podróży ..." w bibliotece nie było, ale akurat ktoś oddał "Lato przed zmierzchem", więc skwapliwie schowałam do torby.


Na okładce czytam i myślę sobie "oho, zapowiada się interesująco'':


Czy kobieta - matka potrafi przemienić się w kobietę - kochankę? Czy kobieta, która wychowała czworo dzieci, potrafi jeszcze żyć własnym życiem? Czy kobieta po czterdziectce ma w sobie dość odwagi, by zdrapać pieczołowicie pielęgnowaną maskę? Kate Brown zgadza się współpracować jako tłumacz na ważnej konferencji. Jest lato; mąż, córka i synowie porozjeżdżali się w różne strony świata. Kate nawet nie przypuszcza, że będzie to najważniejsze lato w jej życiu.



Główna bohaterka to Kate Brown, kobieta po czterdziestce, wzorowa żona, gospodyni i matka. Poznajemy ją w takim momencie, kiedy ona sama dochodzi do wniosku, że od bardzo długiego czasu nie wydarzyło się w jej życiu nic - nie tyle wyjątkowego - co po prostu i zwyczajnie nic; "nie mogła też oczekiwać niczego innego, jak przechodzenie od pełnej aktywności gospodyni domowej do inercji starości. (...) Czego mogła jeszcze doświadczyć? Chyba niczego więcej poza po prostu starzeniem się: tego dziedzictwa i kontynuacji procesu dorastania." Stojąc u progu wieku średniego, będąc w tzw. kwiecie wieku i dysponując ogromnym zasobem sił witalnych i tak samo ogromnym doświadczeniem życiowym, jakiego - powiedzmy szczerze - często nie maja dwudziestolatkowie - Kate Brown dochodzi do wniosku, że poza zestarzeniem się nic więcej jej w życiu nie spotka. I wtedy zupełnie niespodziewanie dla niej samej otrzymuje propozycję pracy - z uwagi na perfekcyjną znajomość portugalskiego (również włoskiego i francuskiego) ma zostać tłumaczem dla uczestników światowej konferencji "Żywność dla świata".

Kate jest matka czwórki dzieci (Stephen, Eileen, James i Tim), a jej mąż Michael jest specjalistą w dziedzinie neurochirurgii. Jako kobieta jest początkowo pogodzona ze swoimi życiowymi rolami matki i żony, o pracy - kiedy dzieci już się usamodzielnią i wyfruną z domu - myślała, ale liczyła też, że nastąpi to za jakiś czas, a tymczasem propozycja ta spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Przyjmuje tę propozycję, ale nie bez wahania. Z powierzonych jej obowiązków wywiązuje się bardzo dobrze - na tyle, że otrzymuje propozycję dalszej pracy i pokaźną podwyżkę. Nagle musi odnaleźć się w całkowiecie nowej dla niej rzeczywistości. Organizuje konferencję w Turcji, gdzie poznaje młodszego od siebie mężczyznę. Łączy ich krótki romans (krótki wyjazd do Hiszpanii), po którym Kate zmienia się z kobiety, którą była, w całkowicie nową osobę.


"Lato przed zmierzchen" to powieść kobieca, ale nie z gatunku np. romansu. Autorka jest "posiadaczką wyjątkowej wyobraźni poeytckiej, która nie mieści się w żądnym gatunku literackim. [...] To pisarka niepokorna, buńczuczna, dla której żywiołem jest przekraczanie granic, przełamywanie tabu, nieustanny eksperyment." (Jerzy Jarniewicz "GAZETA WYBORCZA")


Jest to "Arcydzieło... chyba najlepsza książka, jaką Lessing napisała." (The Economist).

I cóż z tego, skoro mnie - powiem to prosto z mostu - nie spodobała się. Nie potrafię wykrzesać z siebie ani odrobinki entuzjazmu albo ciepłych słów - nie spodobała mi się ani główna bohaterka, ani sposób pisania Lessing. Doczytałam ją do końca, ale sama nie wiem czemu. Chyba nie był to dobry moment na tę książkę - może stanowi ona zbyt głębokie studium kobiecej psychiki, może jest dla mnie zbyt refleksyjna, a przez to bardzo statyczna? Cały czas miałam wrażenie, że - tak jak bohaterka to na początku stwierdziła - NIC się nie dzieje, a Kate Brown jest zajęta wspomnieniami, analizowaniem i przemyśleniami o sobie i rzeczywistości.


To, że "Lato przed zmierzchem" nie podobało mi się, nie zmienia faktu, że noblistka Doris Lessing wielką pisarką jest.




Zdjęcie Doris Lessing skopiowałam stąd