niedziela, 23 sierpnia 2009

Zalotnica niebieska - Magdalena Samozwaniec

Moje uwielbienie dla poezji Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej jest, było i zawsze będzie ogromne (zostało mi to jeszcze z czasów liceum i mojej wielkiej pierwszej miłości, gdy miałam 17 lat). Pamiętam, że zaczęło się od „Fotografii”:


Gdy się miało szczęście,
które się nie trafia:

czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to - to jest bardzo mało...

- mnie w pewnym momencie została tylko ta fotografia, ukochany mnie porzucił, a ja zaczęłam szukać i pochłaniać wszystko, co spod pióra MPJ wyszło. Chyba dzięki temu udało mi się przetrwać ogromny zawód miłosny i nie skoczyć z rozpaczy z mostu w nurty rwącej rzeki (przypuszczam, że nigdy i tak by do tego nie doszło) - z tamtego okresu zachował mi się jeszcze mój papierowy pamiętnik, gdzie notatkę każdego dnia zaczynałam od wpisania jakiegoś wiersza ukochanej poetki. Ech, cudne to były czasy - dziś nie mam zbyt wiele wolnych chwil na czytanie poezji - a kiedyś? proszę bardzo - trening siatkówki, kurs niemieckiego w bibliotece, do szkoły się dojeżdżało 40 km, a oceny poniżej "dobrego" rzadko się zdarzały, za chwilę matura i egzaminy na studia- i jeszcze człowiek "tonął" w poezjach Pawlikowskiej (i nie tylko). I nie było kiedyś komputerów i internetu, w którym można znaleźć dzisiaj wszystko - kiedyś, jak się czegoś potrzebowało, trzeba było lecieć do biblioteki...

Tyle gwoli wyjaśnienia, dlaczego sięgnęłam właśnie po "Zalotnicę niebieską" Magdaleny Samozwaniec.

Prawdę powiedziawszy, biografia poetki napisana ręką młodszej siostry nie zrobiła na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Owszem, faktów z życia sióstr Kossak przytoczonych jest w książce ogromna ilość, ale większość z nich znałam już z innych źródeł. Smaczku dodają niektóre zdradzane przez autorkę tajemnice i sekrety, najpierw te "dziewczyńskie", a potem "panieńskie" i "małżeńskie". Dużo jest również wierszy, zwłaszcza tych z początkowego okresu twórczości, które z niewiadomych przyczyn nie znalazły się w żadnym z wydanych przez Pawlikowską tomików jej wierszy. Zachowały się one oraz listy pisane przez poetkę w rodzinnym archiwum skrzętnie przechowywane przez mamę i siostrę, i autorka wykorzystała wiele z nich pisząc biografię "Lilki". Wiersze są opatrzone komentarzami autorki i wielu przypadkach wiele wyjaśniają, np. to, że Maria bała się starości (we mnie ona też wzbudza największe obawy) - napisała o niej i jej nieuniknionych objawach mnóstwo strof, m.in.


dancing

ta pani wciąż jeszcze tańczy
wesoła jak młoda dziewczyna
lezc jest już w piękności swojej
nietrwała jak lichy jedwab
może barwy utracić na słońcu
może skurzcyć się jak etamina
a wówczas powieszą ją w szafie
pośród rzeczy o które nikt nie dba
jest ona już tylko na oko
kto ją szarpnie ten ją rozedrze NA ZAWSZE
ostrożnie z nią młodzi tancerze
bo pęknie w tysiące ZMARSZCZEK


I jeszcze jeden muszę tu przytoczyć: Starość, który powstał, gdy "Lilka" miała niespełna ... 30 lat.
Leszczyna się stroi w fioletową morę,
a lipa w atłas zielony najgładszy...
Ja się już nie przebiorę,
na mnie nikt nie popatrzy.

Bywają dziwacy,
którzy z pokrzyw i mleczów składają bukiety,
lecz gdzież są tacy,
którzy by całowali włosy starej kobiety?

Jestem sama,
Babcia mi na imię -
czuję się jako czarna plama
na tęczowym świata kilimie...

O Jezusieńku, cytować mogłabym cały dzień, ba! do końca świata i nawet o jeden dzień dłużej, ale nie o wierszach Pawlikowskiej miałam tu pisać, ale o jej biografii...
Ogromny plusem książki jest bardzo obszerne przedstawienie epoki, czyli początku XX wieku i (mojego najukochańszego okresu) 20-lecia międzywojennego. Sporo miejsca poświęcone jest opisom, co się wtedy nosiło, jak byłu urządzone domy,w jaki sposób podróżowali, jak ludzie "ze sfery" spędzali czas, z kim się spotykali (a przewinęło się tych sławnych osobistości przez dom Kossaków - i co za tym idzie przez książkę Magdaleny Samozwaniec - całe mnóstwo). Sprzyjała temu artystyczna atmosfera Kossakówki (jak nazywano ich dom rodzinny w Krakowie) - ojciec, Wojciech Kossak, malarz scen historycznych i batalistycznych miał sporo znajomości pośród przedstawicieli ówczesnej bohemy.


Co jeszcze? Poetka kochała nade wszystko przyrodę, uwielbiała malować i bardzo, ale to bardzo chciała kochać i być kochaną. To z tej jej największej tęsknoty za gorącym i płomiennym uczuciem powstała większość jej wierszy. Miała też śmiałe i awangardowe jak na owe czasy pomysły, np. do swego pierwszego ślubu poszła w błękitnej sukience, dając tym samym do myślenia zatwardziałym krakowskim dewotom i plotkarom, dlaczego nie "(...) w białej ślubnej szacie, z welonem i wianuszkiem kwiatu pomarańczowego (...)".

A co mi się nie podobało? Przede wszystkim siostrzany i rodzinny subiektywizm - ale trudno oczekiwać obiektywizmu od piszącej, jeśli się od najmłodszych lat kocha i hołubi starszą siostrę poetkę. W książce Samozwaniec wszyscy należący do rodziny albo do kręgu wielbicieli poetki lub tatusia byli "cacy", krytykujący i przeciwnicy byli "be". O tych pierwszych można przeczytać same pochwały i zabawne anegdotki, na tych drugich autorka nie pozostawia suchej nitki, często "odsądzjąc ich od czci i wiary" (często używa sformułowania "ach, cóż my możemy o tym wiedzieć" - czyżby zatem powtarzała ówczesne plotki???) np.:


"Bzowski, przy pewnym ograniczeniu umysłowym, umiał dbać o swoje interesy i własną karierę. Na tym również polegała jego przyjaźń ze znanym w arystokratycznych kołach lwowskich baronem Brunickim, zdeklarowanym pederastą, który był szalenie przeciwny małżeństwu przyjaciela z panną Kossakówną i starał się go od tego zamiaru odwieść. Znając Bzowskiego trudno przypuszczać, aby i on miał tego rodzaju perwersyjne zamiłowania - lubił być adorowany i przyjmował od barona różne świadczenia. Zresztą, co my wiemy? Może jednego porywała wybitna uroda młodego ułana, drugiego - brzydota małego, przysadzistego Brunickiego. (...)"
No właśnie, cóż można wiedzieć dokładnego w tej materii, najważniejsze, że ziarenko - powiedzmy delikatnie - nieprzychylnej niepewności, dotyczące byłego szwagra zostało zasiane. To tak na marginesie, co mnie kłuło podczas czytania.

Generalnie książka godna polecenia, określiłabym ją jako łatwą i lekką w odbiorze, nie tylko dla wielbicieli poezji MPJ, również dla laików, którzy chcieliby posmakować atmosfery i klimatu artystycznego życia sprzed blisko 100 lat...

7 komentarzy:

JJ pisze...

Przyjemna lektura do czytania na wakacyjnym leżaku - pamiętam. Mnie najbardziej podobały się zabawne rodzinne powiedzonka. Polecam "Listy 1928-1945" Lilki, głównie do męża - to jest prawdziwe źródło wielu informacji o poetce.

MySweetDreams pisze...

Joan, dzięki za podpowiedź, sięgnę po nie na pewno, z dwóch chociażby głównych powodów - są napisane przez moją ukochaną poetkę (to raz), no i dotyczą mojego historycznego konika - dwudziestolecia międzywojennego i II wojny światowej (to dwa). Pozdrawiam:-)

anya pisze...

Udało mi się dostać tę książkę całkiem niedawno, przeczytałam i miałam podobne odczucia. Wcześniej czytałam "Marię i Magdalenę" - połączoną biografię obu sióstr napisaną przez Magdalenę Samozwaniec i jest o wiele ciekawsza, przynajmniej dla mnie i mogę ją jak najbardziej polecić:)

Anonimowy pisze...

ksiazka ta jest zwykla piesnia pochwalna na czesc siostruni, 'sniola niebieskiego' napisana przez 'nalana dynie'. To wszytsko jest nie nor mal ne
Autorka byla zdrowa kopnieta na punkcie swej siostrzyczki, Momo- Mamidla i tatka

Anonimowy pisze...

Warto jeszcze zauważyc, że Samozwaniec konsekwentnie (zarówno w "Zalotnicy..." jak i "Marii i Magdalenie") konsekwentnie ujmuje sobie lat (siostrze automatycznie również). Np. Lilka wg. powieści wychodząc pierwszy raz za mąz ma 19 lat, w rzeczywistości w 1915 roku miała już 24:)

Anonimowy pisze...

Ja też z tego samego powodu co autorka artyk. bardzo "jestem wdzięczna" Marii Jasnorzewskiej Pawlikowskiej!Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Książka bardzo fajna, wciągająca, nie tylko dla tych, którzy lubią książki wspomnieniowe, biograficzne, czy okres 20lecia międzywojennego. Książka bowiem pisana jest lekkim piórem, z humorem i "sensacyjkami".
To co razi, to jak wyżej - bezkrytycyzm autorki wobec rodziny, i czasem wręcz obrażanie ludzi, którzy się niespodobali, lub ludzi niższego stanu.
I ostatnie zdanie napisane z myślą o Lilce - "Niesmiertelność! Ale jakżeż niewielu jest tych, którzy na nią zasłużyli". Wbrew oczekiwaniom autorki Magdy Samozwaniec, na szczęście każdy człowiek osiągnie życie wieczne (bo o tym mowa w tym akapicie), niezależnie od talentów, których sobie nikt sam przecież nie zawdzięcza (także doskonała poetka Lilka Maria Pawlikowska JAsnorzewska). Także obok Lilki, Staffa, Chopina, Gałczyńskiego, będziemy i my wszyscy - po prostu Ludzie.