A więc Mankell i jego kolejny Wallander – glina z ogromnym doświadczeniem życiowym i zawodowym - czy jest ktoś, kto tak jak my nie czytał całego Mankella i dopiero poznaje to, czym wszyscy już zdążyli się zachwycić i zaczytać? Wiem, że nie jestem pierwszą ani też ostatnią zachwyconą, wiem, że przede mną wielu Mankella przeczytało i wielu uczyni to po mnie – fenomen jego pisarstwa trwa i na pewno będzie trwał bardzo długo. Opisuje tragedie i przestępstwa w taki sposób, że człowiekowi włos się na głowie jeży, czasami z niesmakiem albo z obrzydzeniem skrzywia się twarz, a myśli zaprząta myśl, jak można wpaść na taki pomysł, co musi się wydarzyć, aby człowiek był zdolny do popełnienia takiej zbrodni? Atmosfera jest gęsta i aż ocieka od czającego się wszędzie ZŁA, a Mankell dawkuje czytelnikowi nowe fakty, stopniowo wprowadzając go w tajniki pracy szwedzkiego policjanta. Pracy, która daje satysfakcję, ale w obliczu takich zbrodni jak tutaj wywołuje w policjantach uczucie bezsilności i zwątpienia, czy to, co robią tak naprawdę ma sens?
Wallander jest jak tropiący pies – idzie po śladach, czuje przestępcę, czasami gubi trop, kręci się w kólko albo biegnie na oślep, aby w ślepym zaułku uderzyć głową w niewidzialny mur, aby na powrót wydostać się z niego i podchwycić nowy trop i iść dalej po nowych śladach. W „O krok” Wallander i jego współpracownicy pracują nad rozwikłaniem bardzo tajemniczego bestialskiego morderstwa trójki młodych ludzi oraz swego policyjnego kolegi Svedberga. W toku śledztwa okazuje się, że Svedberg skrywał skrzętnie swoje prawdziwe oblicze, a jego koledzy z policji tak naprawdę niewiele o nim wiedzieli. Czy obydwa morderstwa coś ze sobą łączy? Tylko dzięki ogromnemu samozaparciu, pracy „naokoło zegara” i przenikliwości umysłu Wallandera i jego zespołu udaje się w końcu (jakżeby inaczej?) rozwikłać skomplikowaną zagadkę i ująć mordercę, który okazuje się … No właśnie – kto chce wiedzieć, jakim człowiekiem okazuje się być morderca musi sam się o tym przekonać. Mogę tylko zapewnić, że warto, bo Mankell jak mało kto potrafi trzymać czytelnika w napięciu od pierwszej aż do ostatniej strony, a samo zakończenie – ech, dużo by opowiadać – na kilka stron przed końcem niby się już wie, kto zabił, ale jednoznacznie nie można tego powiedzieć, bo znając Mankella wszystko może przyjąć zupełnie niespodziewany obrót i pojawią się nowe fakty albo dowody. To w powieściach o Wallanderze lubię najbardziej - że są one nieprzewidywalne. Że są dla wymagających czytelników. Że prowadzone śledztwa toczą się powoli i dokładnie, że nie są „odbębnione” a na każdym kroku czuje się wielki profesjonalizm bohaterów. Powiem krótko – generalnie za kryminałami nie przepadam, ale Mankell pisze KRYMINAŁY, a nie kryminały, a jego Kurt Wallander to facet, który – mimo że ma do czynienia z parszywymi typami (co jeden to gorszy morderca), to mimo to jest „normalny” i taki, że się go lubi, że aż żal bierze, że w życiu mu się nie ułożyło, że jest sam, a na dodatek te jego ostatnie kłopoty ze zdrowiem (wędrujące w jego krwi białe wysepki cukru i wysokie nadciśnienie) – cholipcia, przecież Wallander to fikcja, a przeżywam, jakby to o kogoś żywego chodziło. Widzicie, co Mankell potrafi z czytelnikiem zrobić...z czytelniczką...
4 komentarze:
Ja jeszcze nie czytałam, więc raczej będę po Tobie ;-).
i ja jestem jedną z "tych" ;) czytałam tylko pierwszego Mankella, więc dużooo jeszcze przede mną :)
No, stary, dobry Mankell - też jestem wielbicielką Kurta Wallandera.
Przeczytałem ostatnio "o krok" jako drugą książkę Mankella po "Mężczyźnie, który się uśmiechał" i musze przyznać, że obie lektury wciągały jednak drażni mnie, że komisarz Wallander ma takiego niespotykanego farta jeśli chodzi o unikanie kul. Też to zauważacie?
Prześlij komentarz