„Portret w sepii” to już moja ostatnia książka, którą przeczytałam na okoliczność „Kolorowego czytania”. Zakochałam się w Allende i jej „Córce fortuny” kilka miesięcy temu, chyba w styczniu (albo w lutym? Zresztą nieważne...) Połknęłam bakcyla czytania chilijskiej literatury kobiecej (???????????) firmowanej nazwiskiem tej pisarki - faktem tutaj niezmiennym i niepodważalnym było, jest i będzie, że powieści Allende to te z gatunku moich ulubionych - czy mówiłam już, że kocham powieści historyczne??? Czy widzicie ten uśmiech i wyraz zadowolenia na mojej twarzy? Na pewno i Wy odczuwacie ten specjalny „czytelniczy” dreszczyk emocji, gdy sięgacie po kolejną książkę ulubionego pisarza i cieszycie się na przyjemność czytania. (Dygresja: mój nauczyciel historii w szkole podstawowej, pan H., gdy zapomniał przygotować pytania na zapowiedziany sprawdzian i przekładał go nam na następną lekcję, zwykł mawiać w takich sytuacjach: „-Nie martwcie się, Żuczki – oczekiwanie na przyjemność jest większą przyjemnością niż sama przyjemność”). Tak więc przyjemność czytania „Portretu w sepii” była przeogromna, mimo że na moim nocnym stoliku przeleżał on wieeeele tygodni (chyba 3, a może 4????) .
Bohaterką jest tym razem Aurora, wnuczka Elizy Sommers i Pauliny de Valle (bohaterek z „Córki fortuny”, pierwszej części tej trylogii) i zarazem adoptowana córka Severa de Valle, ojca jasnowidzącej Klary z „Domu duchów” - brzmi trochę zagmatwanie? Wierzcie mi – to tylko dlatego, że być może nie czytaliście pierwszej części, a od niej należałoby zacząć znajomość i dalej czytać już chronologicznie, gdyż postaci ze wszystkich części trylogii są ze sobą w jakiś sposób powiązane, ich ścieżki życiowe krzyżują się i plątają– zresztą lektura jest i przyjemniejsza, i łatwiejsza, gdy się dysponuje informacjami z poprzednich tomów, gdyż znajomość ich jest w pewnych momentach kluczowa dla zwykłego „ogarnięcia” niektórych wątków. Tak więc bohaterka, Aurora, to - jak to u Allende bywa – młoda kobieta o bardzo silnej osobowości, z charakterem i ugruntowanymi poglądami, na początku „poszukująca”, ale też bardzo szybko wiedząca, czego chce. Konsekwentnie dąży do rozwijania i doskonalenia swojej ogromnej życiowej pasji, jaką stało się dla niej fotografowanie. Mimo że wydana za mąż poprzez zaaranżowane małżeństwo, w którym nie odnalazła miłości, to jednak staje się kobietą wyzwoloną, która jest odpowiedzialna, idzie przez życie z podniesioną głową i w dalszym ciągu realizuje swoją pasję. Bardzo mi zaimponowała. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów powieści, żeby nie zepsuć Wam przyjemności poznawania coraz to nowych wątków – możecie mi jednak wierzyć na słowo (podnoszę do góry dwa palce prawej ręki, widzicie?), że kto po „Portret w sepii” sięgnie, na pewno nie będzie rozczarowany. Czeka go powieść bardzo barwna, wielowątkowa (ale bardzo zgrabnie skonstruowana), przedstawiająca Chile i Kalifornię na tle społeczno – obyczajowo – historycznym na przełomie XIX i XX wieku, nie pomijająca aspektów politycznych ówczesnych czasów, ale też zarazem nie przeładowana natłokiem informacji, i bez zbytniej pompatyczności – ot, lektura baaaaardzo przyjemna, choć do tej najlżejszej zgoła nie należąca wcale....
Gorąco polecam!
Autor: Isabel Allende
Wydawca: Wydawnictwo MUZA S.A.
Liczba stron: 376
Numer wydania: III
Data premiery: 2008-09-10
Tłumaczenie: Marta Jordan
Język wydania: polski
Oprawa: Twarda
-
2 komentarze:
Haha, widać palce i widać uśmiechy w trakcie czytania Twoich wrażeń :) Ja ciągle szukam w literaturze Ameryki Południowej czegoś dla siebie i po cichu bardzo liczę na panią Allende ;) Ale jak sama wspomniałaś trylogię muszę zacząć od początku, a wcześniej ją zdobyć ;)
Ps. widzę, że słuchasz Kuby Badacha :) Ten kawałek z Anią Szarmach jest wyśmienity! :)
Neto - jeszcze jakiś temu widziałam coś w dedalusie albo w taniej książce - poszukaj, bo naprawdę warto. A Kuba Badach, z Anią Szarmach czy bez - jest zawsze wyśmienity! To moje i mojej Mamy ostatnie rewelacyjne muzyczne odkrycie. Zarażamy nim resztę rodziny i przyjaciół:-)
Prześlij komentarz