
Jacek Milewski opisuje w swojej książce ludzi, których tak naprawdę nie znamy - Cyganów. Owszem, widujemy ich od czasu do czasu tu i ówdzie, czasami coś się o nich zasłyszy, ale z reguły są to przeważnie informacje tylko podkreślające i ugruntowujące istniejące już stereotypy. Pamiętam, że jako dziecko strasznie bałam się wędrujących od domu do domu Cyganek - wróżbitek, co to rzekomo "porywają dzieci, żeby w lesie..." - ech, szkoda gadać - do kompletu dziecięcych strachów z tamtych lat dodam jeszcze czarną wołgę - pamiętacie? Pamiętam też , jak z nosem przyklejonym do szyby przejeżdżaliśmy przez jakieś miasteczko i z zapartym tchem podziwialiśmy dom cygańskiego króla - zameczek, z wieżyczkami, basztami, ze złotymi szprosami w oknach, z w miarę zadbanym trawnikiem przed tym zameczkiem - ot, namiastka czegoś bajkowego, nieznanego - pamiętam też, że nigdy nie znałam nikogo, kto by się z Cyganami przyjaźnił, zresztą w moim rodzinnym mieście nigdy ich nie było "na stałe" - zawsze skądś przyjeżdżali...Takie to były czasy... Co się zmieniło do dnia dzisiejszego? Wydaje mi się, że jesteśmy inni niż pokolenie naszych rodziców, bardziej tolerancyjni i otwarci na inność, inne obyczaje i kulturę - i że w przełamaniu naszych wieloletnich uprzedzeń może nam doskonale pomóc Jackowa opowieść o świecie ostatnich prawdziwych Cyganów. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak się uśmiałam z żartu prima-aprilisowego Błondunia, albo z historii o tym, jak jeden Cygan chciał spędzić kilka dni z rodziną na campingu. Z 80-cioosobową rodziną. Wzruszyły mnie opowieści o cygańskich „srebrnopalcych” muzykach, śpiewających „tak jakoś nie zawsze do końca”, zawodzących gzieś z głębi duszy taką muzykę, że nawet wielcy tego świata przystawali przed nimi zasłuchani; muzykę, z którą piosenka przychodząca nam na myśl, gdy mowa o muzyce cygańskiej, „Ore, ore, szabadabada…” niewiele ma wspólnego. Ot, powstała na potrzeby rozrywki masowej i nie wiadomo jakiego show businessu. Albo historia o trudnościach, z jakimi boryka się samotna Cyganka z czwórką dzieci, bo mąż pijak siedzi w więzieniu, a pomocy jakowejś znikąd nie widać – tak samo chwytająca za serce.
W bardzo interesujący sposób przedstawił Jacek Milewski sprawę imion cygańskich. Czy wiedzieliście, że każdy Cygan ma w dokumentach, na potrzeby gadźowskich urzędników i spraw polskie imię i nazwisko? I tak np. cygan o dźwięcznym imieniu Błondo to oficjalnie pan Malinowski. Zresztą o tych cygańskich imionach przeczytajcie sami:
"(…) I taki właśnie jest eklektyzm i dezynwoltura cygańskiej kultury, jeśli już jako przykład wzięliśmy imiona. Wsłuchując się w niektóre z nich, jacy bohaterowie książek i filmów (raczej filmów), jakie gwiazdy masowej wyobraźni musnęły, zostawiają swój ślad, cygańszczyznę. Oraz dokąd prowadziły cygańskie drogi. Ribana, Winnetou, Izaura; wybucha sierpień: Lechu; stan wojenny: Bujako, Ronald, Rambo, Konan; pada komunizm: Blejk, Kristel; palą się domy w Mławie: Arnold, Wandamo; Sasy [Niemcy] dają azyl: Helmut, Gerda; deportacja do Polski, potem ufni Angole: Megi, Dejwid, Brytania. No i Rikardo, Hoze, Manuel, Fabrycjo, Lucynda i Miranda, bo wielką siłę mają latynoskie seriale. A między nimi wszystkimi Platyna, Jaskinia, Rubin, Łakomo, Elemelek… Wreszcie Pudziano, bo chłopak, choć maleńki jeszcze, jest już bardzo silny. I na koniec: Kanapka.” [str. 13]
Dzięki lekturze Jacka Milewskiego, dym, który zasnuwał moje horyzonty już się rozwiał. Wiatr wiejący z dobrej strony nie przewiał jeszcze wszystkich zasiedziałych w mojej głowie utartych stwierdzeń, zlepków myślowych, ale dużo rozjaśnił...
Dym się rozwiewa
Autor: Jacek Milewski
Wydawnictwo:Zysk i S-ka , Październik 2008
ISBN: 978-83-7506-247-2
Liczba stron:264
Wymiary: 125 x 195 mm
2 komentarze:
:) brzmi bardzo zachęcająco :)
A to się bardzo cieszę, że tak myślisz - polecam gorąco, bo naprawdę warto - i temat dobry, i dobrze napisana. Wszystko na plus:-)))
Prześlij komentarz