Książka, o której dziś chcę napisać wpadła mi w ręce przypadkiem – bo nie było akurat nic ciekawszego w mojej ubogiej w interesujące tytuły prowincjonalnej bibliotece. Ale przeczytanie jej było dla mnie ogromną przyjemnością i sprawiła ona, że znów jestem zachwycona przeczytaną książką (ostatnio dość często mnie to spotyka). Jest ona kolejnym nieplanowanym etapem w mojej podróży w czasie – jak widać, nie jadę wyznaczoną trasą, tylko zbaczam z niej ciągle, by poznawać inne ciekawe miejsca po drodze. A do celu mojej podróży przecież dojadę – nieważne, czy prostą drogą, czy też objazdami.
„Noc świętego Bartłomieja” to wspaniała powieść historyczna, której autorem jest Lorenzo de Medici, ostatni żyjący potomek rodu Medyceuszy; powieść odwołująca się do rzeczywistych wydarzeń, mających miejsce w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 roku w Paryżu, kiedy z rozkazu królowej Katarzyny Medycejskiej zostali wymordowani francuscy protestanci, zwani hugenotami, (uważani przez katolików – z papieżem Grzegorzem XIII włącznie – za heretyków). W tekstach źródłowych można też spotkać inne określenia wspomnianej już nocy św. Bartłomieja - „krwawe gody paryskie” lub „krwawe wesele” ze względu na to, że zamordowani hugenoci byli w większości gośćmi przybyłymi z całego kraju do Paryża na uroczystość zaślubin Małgorzaty de Valois, katolickiej księżniczki i zarazem córki Katarzyny Medycejskiej , która 18 sierpnia 1572 r. wyszła za mąż za Henryka Burbona, króla Nawarry (krainy historycznej położonej w północnej Hiszpanii i południowo-zachodniej Francji), jednego z przywódców hugenotów. Ślub tych dwojga – symbol połączenia się dwóch potężnych królewskich rodów (protestanckiego i katolickiego) miał przypieczętować pokój zawarty w 1570, na mocy którego protestanci cieszyli się – wprawdzie ograniczoną, ale zawsze - swobodą wyznania, stał się natomiast iskrą zapalną na tę beczkę prochu, którą wówczas był Paryż wraz ze swymi mieszkańcami i ich wrogimi wobec hugenotów nastrojami. W tragicznych wydarzeniach nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 r. żołnierze gwardii królewskiej wspomagani przez tłumy Paryżan zabili około 3 tys. Hugenotów – zamieszki miały miejsce również w innych miastach Francji i trwały jeszcze przez kilka tygodni, a podczas krwawego rozprawiania się z innowiercami śmierć poniosło do końca września ok. 20 tys. Hugenotów (niektóre źródła podają nawet liczbę 100 tys. ofiar).
Jest 5 stycznia 1589 roku. Poznajemy Katarzynę Medycejską, blisko siedemdziesięcioletnia francuską królową matkę, pochodzącą z rodu Medyceuszy, w chwili, którą można śmiało określić bardziej jako ponurą niż podniosłą. Królowa leży na łożu śmierci – stan jej zdrowia ostatnio bardzo się pogorszył i męczy ją bardzo silny kaszel spowodowany bronchitem, wysoka gorączka, podagra i WIEK – przypadłość, z którą nie dało się królowej wygrać. Katarzyna jest jednak w głębi duszy przekonana, że jej godzina jeszcze nie nadeszła. Już wielokrotnie ocierała się o śmierć i tym razem też jej się uda wywinąć - królowa w to wierzy, ale czy tak będzie rzeczywiście? We wcześniejszych latach była zwolenniczką astrologii i wiedzy tajemnej – wierzy więc teraz w pewną przepowiednię związaną ze swoją śmiercią. Czy przepowiednia się spełni? Ja już to wiem.
Katarzyna wspomina swoje życie i czasy panowania – w jej wspomnieniach Italia, z której pochodziła, pozostała na zawsze cudownym krajem, jego mieszkańcy uśmiechnięci i uprzejmi, a włoskie place, pałace i ogrody najpiękniejsze na świecie. Francuska królowa nigdy nie przestała czuć się Włoszką i - mimo, że mieszkała we Francji od 56 lat - do końca swego życia mówiła po francusku ze specyficznym akcentem, który jej poddani potajemnie wyśmiewali. Katarzyna sprawowała we Francji twarde rządy przez 42 lata, bez pobłażania i okazywania słabości. Leżąc na łożu śmierci myśli o sporządzeniu testamentu i zabezpieczeniu przyszłości ok. 500 osób ze swojej świty (miała np. 66 dworzan, 58 doradców, 108 sekretarzy, 51 kapelanów, 23 medyków, 50 pokojowych, 40 kucharzy i wielu, wielu innych). W swoich wspomnieniach najczęściej wraca myślami do swojej pokojówki - „małej” Tinelli, która zaskarbiła sobie sympatię starej królowej.
Mogłoby się wydawać, że nic ciekawego nie będzie się działo na kartach tej powieści – ot, leży sobie stara kobieta, oddaje się wspomnieniom, w których nie potrafi sama sobie odpowiedzieć na pytanie, czy była w swoim życiu szczęśliwa. W tych wspomnieniach postrzega siebie przede wszystkim jako królową, a dopiero potem jako żonę i matkę.
Książka Lorenzo De Medici jest moim zdaniem wspaniale napisana – z wieloma detalami, autor doskonale orientuje się w faktach historycznych, które opisuje. Niemal godzina po godzinie śledzimy bieg wydarzeń tamtego dnia, poznajemy okoliczności i intrygi oraz konkretne osoby, które miały wpływ na masakrę hugenotów. Albo powiem inaczej – już po skończeniu książki, gdy sięgnęłam do źródeł historycznych na temat tych wydarzeń i czytałam opracowania historyków, doszłam do wniosku, że moja wiedza pozwala mi się nawet całkiem dobrze orientować w tym temacie. Oczywiście książka de Mediciego obfituje w niezliczoną ilość fikcyjnych postaci i wydarzeń, ale wszystko to jest ze sobą tak wspaniale połączone, że czytelnik ma w trakcie czytania świadomość tego co się dzieje, uczestniczy w spiskach, intrygach, potajemnych schadzkach albo wykwintnych obiadach. To przechadza się wraz z królową po pomieszczeniach prywatnego skrzydła Luwru, to spaceruje z Tinellą malowniczymi uliczkami Paryża. Ma wrażenie, że widzi dwór podlegający bardzo surowemu ceremoniałowi, gdzie każdy ma swoje określone miejsce i zadanie do wykonania – postrzegane przez ówczesnych Katarzynie Medycejskiej jako drobne przywileje, ale za to bardzo zazdrośnie strzeżone. Autor świetnie nakreślił tło obyczajowe tamtych czasów (przedstawiając nam szczegóły na przykład tego, co się nosiło, jadało, jak urządzone były apartamenty królewskie albo wynajęty pokoik ubogiego młodzieńca, starającego się względy pokojówki Tinelli).
Po lekturze „Nocy świętego Bartłomieja” doszłam do wniosku, że książka ta w jakiś sposób próbuje wytłumaczyć motywy decyzji i rozkazów Katarzyny Medycejskiej, jest próbą pokazania ludzkiej twarzy wielkiej królowej. Ale czy da sie wytłumaczyć i przede wszystkim – czy da się usprawiedliwć to, co się wtedy stało? I czy rzeczywiście było to konieczne, że Paryż spłynął krwią kilku tysięcy hugenotów. Sama Katarzyna - żądna władzy i bezwzględna, nie mogąc pogodzić się z utratą wpływów w państwie i zepchnięcia jej do roli tylko królowej matki - usiłuje za wszelką cenę nie tracić wpływu na swego syna, króla Karola IX - aby go ratować przed rzekomymi zamachami ze strony hugenotów, tłumaczy sobie, że usunięcie ich jest wyższą koniecznością - królowa liczy się z ewentualnymi nieprzyjemnymi konsekwencjami swej decyzji, nie przewidziała jednak, że zginie aż tylu ludzi.
W książce mowa jest o początkowo 50 hugenotach, którzy mieli zostać zgładzeni – ostatecznie w efekcie tej największej w dziejach Francji wojny religijnej zginęło 20 tys. ludzi. Prawdziwym znakiem ówczesnych czasów była jednak reakcja papieża. Grzegorz XIII nie tylko nie potępił pogromu, ale na wieść o nim kazał... odprawić mszę dziękczynną, a Katarzynie Medycejskiej posłał specjalne gratulacje. Polecił też wybić specjalny medal, upamiętniający rzeź hugenotów. „Noc świętego Bartłomieja” to powieść taka, jakie lubię – gdybym miała użyć określeń z np. sztuki kulinarnej, powiedziałabym – dobrze wysmażona, przyprawiona akurat tyle, ile potrzeba, z wieloma dodatkami, podana w sposób bardzo wykwintny na eleganckiej i drogiej zastawie – a gdy się ją już skosztuje, nie można się nią w żaden sposób nasycić – ile by się nie zjadło, jest się ciągle głodnym.
Moja ocena 6/6. Gorąco polecam!
Wydawca: Dom Wydawniczy Bellona
Ilość stron: 272
ISBN: 978-83-111-0576-8
EAN: 9788311105768Indeks: 69511134
Tłumaczenie: Magdalena Adamczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz