
Sentymentalna jestem do bólu i do szpiku kości, dlatego też „Marianna i róże”, gdy wpadła już w moje ręce, to z miejsca stała się moją biblią. Zachwyciła mnie do tego stopnia, że podrzuciłam ją mojej Najstarszej (mimo ogromnych wyrzutów sumienia, że odciągnie ją to od nauki w nowym liceum, gdzie przecież od samego początku trzeba się wykazać – I- sza klasa w ogólniaku więc sami wiecie). Ale że jako rodzic mogę mieć wpływ na edukację własnej córki, uznałam więc, że co tam – jeśli mogę, to również chcę ten wpływ rzeczywiście mieć – bo „Marianna i róże” to wspaniała dawka historii i obyczajowości z naszego wielkopolskiego regionu (do Poznania mamy „rzut beretem” dosłownie, godzinka jazdy samochodem) – a tradycje i dawne obyczaje oraz pamięć o nich trzeba kultywować. Uważam też, że tak samo ważne jest zaszczepienie swoim pociechom – czy nie zabrzmię w tym miejscu nieco patetycznie? – miłości do swojej małej ojczyzny, umiłowania ziemi z której się pochodzi , danie dzieciom świadomości lokalnego patriotyzmu oraz nauczenie ich, że mogą być dumni z tego, że są akurat stąd a nie stamtąd czy z owamtąd. Nicole pochłania więc „Mariannę i róże” teraz, mimo że od jutra kończy się okres ochronny dla pierwszaków – ale dziecię zdolne jest, więc chyba draki nie będzie i nie zawali czegoś od razu na początku.
O samej książce ani o jej autorkach nigdy wcześniej nie słyszałam. Jakiś czas temu zauważyłam, że pojawiła się na kilku blogach i już wtedy wpisałam ją na moją prywatną listę książek do przeczytania. Okazja pojawiła się kilka dni temu, więc skwapliwie wzięłam się do czytania. Dla mnie „Marianna i róże” to książka książek – jeszcze kilka miesięcy temu pisałam tak o innej książce, która mnie zachwyciła (tak samo mogłabym też określić przeczytaną ostatnio „Sagę Sigrun”) – jest to dla mnie dobitny dowód na to, że tak naprawdę miana „książki książek” nie można przyznać żadnej przeczytanej książce – zauważyłam, że po skończeniu lektury, która bardzo mi się spodobała, myślę, że już chyba nic piękniej ani dobitniej ani lepiej nie można opisać. I myślę tak aż do następnej dobrej książki, która mnie oczaruje.
„Marianna i róże” autorstwa Janiny Fedorowicz i Joanny Konopińskiej – „autorki swą opowieść snują od końca XIX wieku, a kończą u przedproża I wojny światowej. Wprowadzają nas w życie codzienne Marianny z Malinowskich i Michała Jasieckich, właścicieli Polwicy, majętności leżącej niedaleko Zaniemyśla w Poznańskiem” [str.7] Książka powstała dzięki pamiątkom i zapiskom przechowywanym w wielkim drewnianym kufrze na kółkach, pojemnym jak potężna szafa, będącym ślubnym wianem Róży Malinowskiej (babki jednej z autorek, Joanny). Kufer ów był skarbnicą listów, kontraktów, rachunków, świadectw szkolnych, spisów wypraw ślubnych, korespondencji z bankami i urzędami, gazet, fotografii, kopii wierszy, przepisów kulinarnych i Bóg wie, czego jeszcze – dzięki kufrowi wszystkie te autentyczne szpargały przetrwały przeprowadzki, podróże i zawieruchy wojenne, a autorki postanowiły wykorzystać je w swojej książce.
Lata, w których osadzona jest „Marianna i róże” to schyłek XIX wieku, okres burzliwych powstań narodowych (listopadowe i styczniowe), kryzysu politycznego i gospodarczego, a z drugiej strony to również czas wzrostu świadomości narodowej (kiedy to m. in. Ziemiaństwo wielkopolskie zakończyło wieloletni proces wyzbywania się swych ojcowizn na rzecz Komisji Kolonizacyjnej niemieckiego zaborcy) oraz poczucia solidarności i patriotyzmu obywateli - to czasy bardzo trudne, w których przyszło żyć bohaterom książki, która nie tylko opisuje wielkie wydarzenia z naszej historii, ale przede wszystkim zapoznaje nas z codziennym życiem w wielkopolskim dworku ziemiańskim sprzed ponad 100 lat, z radościami i troskami. To niesamowite uczucie, uczestniczyć w tamtych zdarzeniach z dzisiejszej pespektywy – szacunek i respekt budzą pracowitość, uczciwość, prawość i patriotyzm bohaterów – wartości w prawdziwym tego słowa znaczeniu, dzisiaj jak gdyby zdewaluowane, inaczej przez większość pojmowane, choć znaczące przecież to samo, co znaczyły 100 lat temu. Co w książce urzeka i co trzeba oddać paniom Fedorowicz i Konopińskiej to to, że mimo iż jest ona swoistym kompendium wiedzy historycznej, obyczajowej, politycznej i gospodarczej, to jest to lektura porywająca i z całą pewnością godna Wam polecenia, nie tylko tym czytelnikom pochodzącym z Wielkopolski.
„Marianna i róże” to moja sentymentalna podróż do dawnej Wielkopolski. To dla mnie książka bardzo ważna – dzięki niej – mimo, że moja rodzina nie ma jakichś wielkich historycznych tradycji – nawiązałam kontakt z baaardzo dawno nie widzianą kuzynką mojej mamy, która - jak się okazało – jest w posiadaniu kilku bardzo cennych dla mnie pamiątek rodzinnych – pożółkłych fotografii, książeczki wojskowej pradziadka Walentego z czasów I wojny światowej i kilku innych „papierów”. Mam zamiar pokazać moim córkom kawał rodzinnej historii, która w większości jest zagadką również dla mnie, a przy okazji ocalić od zapomnienia to wszystko, co jeszcze w pamięci niektórych ludzi żyje ... - nie, nie napiszę książki, nie mam daru do tego, ale wspólnie z dziewczynkami zrobię album ze zeskanowanymi pamiątkami i fotografiami (o oryginałach mogę jedynie pomarzyć) i dam mojej mamie w prezencie...
Moja ocena: 6/6
Autor:Janina Fedorowicz , Joanna KonopińskaWydawnictwo:Zysk i S-ka , Grudzień 2008ISBN:978-83-7506-232-8Liczba stron:480Wymiary:155 x 235 mm